15 grudnia 2013

Po przerwach i próbach przywrócenia bloga, stwierdziłam że zacznę jeszcze raz.
Od nowa, tylko dla siebie. Nie jestem pewna czy zostawię tego bloga czy też go usunę.
Pozdrawiam.
R.J.

20 lipca 2013

9.Zarys



Dave
Wyjazd dziewczyn zdziwił nas wszystkich, choć może nie do końca. Wiadome było, że nie zostawią nas, w przypadku najazdu. Nie uciekną.
A jednak, kiedy rankiem odkryliśmy ich puste łóżka, na twarzy Martina widziałem sekundę wahania, wiedziałem już, że to o sekundę za dużo. Wiedział o wszystkim. Na razie tego nie wykorzystam. Nie powie mi niczego istotnego. Pozostaje mi czekać na dobry moment.
A co ja zrobiłem? Pokazałem nieco zdziwienia. Jakby moja obojętność była za mała żeby pomieścić mój cały szok. Nie pokazałem też, że wiem o Martinie. Zrobiłem to, czego można było się po mnie spodziewać, nie pokazując żadnej z poznanych przeze mnie tajemnic.
Cóż, teraz mogę sobie wszystko ułożyć w głowie. Choć raz nuda i nadmiar myślenia nie są czymś złym.
Widzę że ktoś w cieniu uliczki pokazuje mi znaki. Chce żebym go zabrał do szefa. Odpowiadam mu znakiem który oznacza że ma do mnie podejść. Trzeba go będzie jeszcze sprawdzić.
Mężczyzna jest dość wysoki, w oczy rzucają się jego kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Nic zbyt charakterystycznego. Nie jest cudzoziemcem, nie jest zbyt niski ani wysoki. Tylko te przeklęte czarne włosy. Łatwo ktoś może go rozpoznać. Patrzę na jego czuprynę. Może bez widocznych oczu będzie lepiej? W końcu nawet w Sithole jest pełno ciemnowłosych.
 Jest dość podenerwowany. Oj, kiepsko… To też za bardzo rzuca się w oczy.
Ale chyba facet z zawiązanymi oczami, którego prowadzi ośmiolatek już wystarczająco rzuca się w oczy. I tak zawsze muszę iść bocznymi uliczkami.
Mężczyzna jest już dość blisko mnie, więc odwracam się i idę kilka metrów do przodu. Kiedy mnie dogania, obydwoje stoimy już w głębokim cieniu.
- Szukasz majchra? – Pytam szyfrem. Czarnowłosy rozgląda się podenerwowany.
- Wolałbym spotkanie z królem – odpowiada, jakby niepewny czy czegoś nie zapomniał. Denor wydaje mi się strasznie nadęty wymyślając takie hasło.
Wyciągam z kieszeni chustkę i rzucam nią w mężczyznę. Szybko łapie. Wydaje mi się być zbyt na to niepewny, ale może chce dla niego pracować? Duszę w sobie śmiech ciągle wyglądając na znudzonego.
- Zawiąż sobie ją na oczy. I nie próbuj oszukiwać – przekazuje mu.
O dziwo, nie przeszkadza mu że dziecko wydaje mu rozkazy. On wiąże sobie chustkę na oczy, a ja w tym czasie wskakuje na skrzynie. Sprawdzam czy chusta z przodu nie jest zbyt rozwinięta, a z tyłu jest dobry węzeł. O dziwo wszystko się zgadza.
Prowadzę go tylnymi uliczkami. Błądzę, zawracam, parę razy robię kółko. W każdym momencie jestem w stanie dokładnie powiedzieć gdzie jestem. Co jak co, ale tą część miasta znam jak własną kieszeń.
W końcu docieramy do normalnie wyglądających drzwi, które ja wszędzie rozpoznam. Stukam raz, a drzwi niemal od razu się otwierają. Za nimi jak zwykle stoi Steve. Pokazuje mu dwa palce. On kiwa głową i zaczyna przeszukiwać niebieskookiego. Gdybym pokazał tylko jeden palec znaczy to, że trzeba się go pozbyć. Jeden palec więcej oznacza dodatkowego strażnika.
Po chwili idziemy. Zagłębiamy się w korytarz, który delikatnie nurkuje pod ziemie. Idziemy teraz w całkowitej ciemności co ma przeszkodzić mu podglądać, a mi nie przeszkadza w najmniejszym stopniu. Znam już na pamięć te wszystkie tunele.
Tu już nie muszę sprawiać by zgubił orientacje. I tak nie ma pojęcia gdzie jest, a jego ucieczka zakończy się wpadnięciem w ścianę.
Mijamy pierwszą czujkę. Pokazuje mu, że szanowny pan człapiący za mną ma zamiar iść do Denora. On biegnie do szefa skrótem na tyle ciasnym, że czarnowłosy nie zmieściłby się tam. Możliwe że dlatego większość czujek Denora nie jest dorosłych.
W końcu docieramy pod właściwe drzwi. Ściągam opaskę czarnowłosemu. Ochroniarz mówi mu, że ma czekać, ale ja już nie zwracam na to uwagi. Wracam już na stanowisko. To nie ja go odprowadzę.
***
Roxy
Nie wiem czy minął tydzień czy dwa. Podróż zaczęła odbijać się na moim samopoczuciu. W końcu odkryłam że świeże mięso, to naprawdę smaczna rzecz. No, ale nie zawsze można coś ugotować. Zostaje suszona wołowina. Twarda jak podeszwa i smakująca jak podeszwa. Możliwe, że to jest podeszwa.
Dzisiaj pojawił się zarys Askirilii, przybliżający się zadziwiająco szybko. Został nam dzień drogi. Tylko kilka godzin i zaczniemy naszą przygodę. Nasz bunt.
Tylko niewygoda siodła gasi moją ekscytacje. Można z niego spokojnie zrobić jakieś narzędzie tortur. Zostało nam jeszcze parę godzin dnia, więc nie mam szansy na wybawienie. Pewnie zatrzymamy się dopiero w mieście.
Nie, nie zatrzymamy się dopiero wtedy. Przecież musimy się przygotować. Musimy wyglądać jakbyśmy nie byli sobą. Z lekką paniką rozglądam się. Las się zaraz skończy, a zawrócenie nie wchodzi w grę. Jeśli zatrzymamy się na polanie, będą widzieć co robimy.
Nagle moja panika gaśnie zastąpiona przez spokój. Sean pomyślał o tym samym i idziemy w głąb lasu. Tym razem to Ev wygląda na zdziwioną.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy?
-Panienko Lilith, wygląda pani jakoś dziwnie. Tak… niepodobnie do siebie –mówię z udawanym przekonaniem. Mogłabym przysiąc, że Ev przeklina się za to w duchu.
- Ja osobiście uważam, że my powinniśmy pojechać pierwsi – wybawia ją Sean. – Oficjalnie się nie znamy, więc nie możemy jechać razem, a pewnej się czuje kiedy pojedziemy pierwsi.
- A co ci to da? Jeśli będzie niebezpiecznie zaczniesz do nas wołać, żeby wpaść jak śliwka w kompot?
- Nie, ale i tak wolę jechać pierwszy.
- Niech im już będzie – Ev macha ręką. – Co to zmienia?
Zaczynamy przygotowania. Ja wyciągam moje fiolki które owinęłam szczelnie watą. Możliwe że przez to się nie potłukły w tej podróży.
Josh wyciąga dokumenty i obrazek z tym mężczyzną, a ja zaczynam zmieniać mu twarz. Na początku glinką lekko zmieniam mu rysy, a potem farbkami dodaje cienie i odpowiednie kolory. Krzywię się patrząc na efekt. Chyba wyszłam z wprawy. Staram się naprawić moje błędy. Zajmuje mi to więcej czasu niż chciałam, ale w końcu uzyskuje zadowalający efekt i zabieram się za Seana.
W tym czasie Ev chowa naszą broń. Pomysł z włożeniem łuku bez cięciwy do wydrążonego prętu od juków podoba mi się. Miecz Josha został schowany do skrytki z materiału. Sean nie brał żadnej broni oprócz sztyletu którego wszyscy mogą nosić. Nie musimy go chować.
Skończyłam charakteryzować Seana, więc chłopcy razem ze swoimi koniami i jucznym zaczynają jechać. A my mamy odczekać jeszcze półtorej godziny.
_____
Następny post może być nieco spóźniony. Tymczasem pozdrawiam was z obozu.

14 lipca 2013

8. Obóz



Roxy
Stukot kopyt działa na mnie kojąco. Jestem wypoczęta, Fire chyba też.  Kiedy odjechaliśmy dość od miasta, zrobiliśmy sobie postój.  To było dość dziwne uczucie zostać na warcie, ale takie naturalne. Jakbym robiła to od dziecka.
Fire rży wesoło, co wyrywa mnie z zamyśleń. Zaczynam mieć wrażenie że robi to specjalnie – za każdym razem kiedy zaczynam rozmyślać,  rży jak głupi. Posyłam mu wściekłe spojrzenie, a on znowu rży.
To wydaje mi się być dziwaczne- mam wrażenie, że on świetnie rozumie co ja mówię i myślę, a na dodatek, droczy się ze mną.
Staram się nie zajmować myślami o nim. Nie jest to zbyt trudne, bo krajobrazy przyciągają moją uwagę. Niektóre miejsca wyglądają jak oderwane od rzeczywistości: dzieci, które wreszcie mogą się bawić, kupcy inwestujący w warzywa i zborze… Oczywiście, nie jest to aż tak prosta inwestycja, jak się spodziewali – chłopi też mają do dorzucenia swoje 3 grosze. Przeważnie nauczyli się już handlować, ale zdarza się, że mają w rodzinie kogoś ze smykałką do interesów – wtedy to na niego przypada sprzedawanie różnego typu roślin.
Ale zauważam coś zupełnie innego – nie ma tu aż tylu ozdobników ilu się spodziewałam. Nie ma mnóstwa straganów i kolorowych wstążek. Po prostu kilka osób sprzedaje swoje warzywa i zborze, a kupcy je biorą. Nie ma tu przekrzykiwania się. Nie ma tu tysiąca ofert. Po prostu sprzedaż.
Przypominam sobie nasz cel: Arsus. Stolica. Chcemy dowiedzieć się, jak to wygląda. Co możemy zrobić. Potem Miasto Skazańców – centrum buntu, ale i największego ucisku. Najprawdopodobniej zaciągniemy się,  a potem będziemy walczyć… aż Pierwszy nie odejdzie.
Wesołe rżenie wytrąca mnie z równowagi. Po co wzięłam tego głupiego konia. Koń rzuca mi spojrzenie pełne dezaprobaty, więc go głaskam po łbie. Towarzysz mi dziwne wrażenie że on dokładnie wie o czym myślę, ale nie mam zamiaru nikomu o tym mówić. Uznają mnie za wariatkę.
Tak więc jadę sobie w najlepsze na magicznym koniu wśród majestatycznych pustych pól  i zastanawiam się, czy przypadkiem nie zdążyłam zwariować wciągu tego jednego dnia.
Koń tym razem patrzy na mnie jak na wariatkę.
Nie mam pojęcia czy konia reakcje konia która jest moim przywidzeniem można uznać za oznakę wariactwa.
Zaczyna mnie ogarniać nuda i monotonia. Domy ustąpiły miejsca wypalonym polom. Obecnie mogę podziwiać gołą ziemie i… ziemie. Oj, przepraszam, czasami zobaczę nieco popiołu. To wręcz szalenie entuzjastyczna perspektywa.
Zaczynam oddychać z ulgą, kiedy widzę drzewa. Przynajmniej kory się czymś od siebie różnią. Ptaki śpiewają. Cokolwiek się zmienia.
Wjeżdżamy w gąszcz. Czas mija mi tu znacznie szybciej. Z przyzwyczajenia nasłuchuje. Oprócz ćwierkających ptaków słyszę też cichutkie poruszenia liści cichnące przy jakimkolwiek naszym ruchu. Czyli jest na co polować.
Nie słyszę urywanych śpiewów czy nagłego trzepotu skrzydeł. Czyli nie ma drapieżników… albo trzymają się z dala od ścieżki. Tak czy siak lepiej ustawić jakąś wartę.
- Ej! Evanlyne! – Woła Sean. Natychmiast wszyscy przenosimy na niego wzrok. – Rozglądnij się za jakimś miejscem na obóz.
Marszczę brwi.  Słońce jeszcze nie zachodzi, mamy jeszcze sporo czasu. Pewnie chce się naradzić czy ustalić dalszą trasę.
Evanlyne podjeżdża na przód naszej karawany. Widok Smoke na samym początku wydaje mi się być czymś dziwnym, ale i takim naturalnym. Jakby umiała nas poprowadzić, ale po prostu nie chciała. Mam wrażenie że jej spryt stał się wręcz namacalny. Nie jest to ten rodzaj kombinowania którego używa Dave – ona po prostu wie wiele rzeczy, ale ich nie wykorzystuje, chyba że chce.
A może jednak są do siebie bardziej podobni, tylko ja nie umiem tego dostrzec?
Kiedy patrzę na tą klacz czuje i podobieństwo i różnice, których po prostu nie umiem nazwać. Dziwi mnie to, że Fire nie rży. Może po prostu ten temat mu nie przeszkadza? A może jednak to mi się wydawało. Koń rzuca mi spojrzenie, w którym zdaje się być utkwione zdanie.
„Zgaduj.”
Kiedy już zaczynam się po raz kolejny zastanawiać czy aby przypadkiem nie zwariowałam, Ev daje nam znak żebyśmy się zatrzymali. Sama w tym czasie schodzi z konia i chwyta go za uzdę.  Wszyscy podążamy jej śladem. Szczerze mówiąc trochę współczuje Joshowi – oprócz Austina trzyma też jucznego, który ciągle chce iść w inną stronę. A to podobno Fire jest nieznośny.
Ev przechodzi przez między wysokimi krzakami. Smoke podobnie jak ona unika wszystkich gałązek. Ruszamy tuż za nią. Sean idzie ostatni, przez to, że juczny się tak ciągnie. Zaczynam myśleć że te krzaczory nigdy się nie skończą, kiedy wypadamy na polanę. Nie widać stąd drogi.
- Skąd wiedziałaś że tu jest ta polana? – Dziwie się
- Tata mnie tu zabrał kiedy miałam kilka lat. – Odpowiada Ev głosem niezdradzającym żadnych emocji.
Nie wiem jak się czuje. Prawie nigdy nie rozmawiamy o naszych poprzednich rodzinach. Wiem, że wywołałam tym w niej falę smutnych rozmyśleń. Czuje ukłucie poczucia winy. Nie wiem co myśleć. Poczucie winy i rozmyślenia zajmuje większość moich myśli. Kim byli jej rodzice? Czy zginęli tak samo jak moi? Jak zginęli moi? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale wiem, że Ev musi choć trochę pamiętać. Nie chce jej pytać i chce wiedzieć. Nie, nie wiem czy chce wiedzieć. Nigdy nad tym nie myślałam. Wydaje mi się to być zbyt przytłaczające. Prawie nie zauważam kiedy chłopcy proponują żebyśmy na coś zapolowały i zebrały rośliny. Zgadzam się. Z błogością oddalam się od obozowiska.
Czuje, że potrzebuje spokoju. Czy jedna odpowiedź może mnie tak po prostu wyprowadzić z równowagi. Kucam przy krzaczku pełnym jagód. Oceniam je. Ich zapach, wygląd, liście krzewu… Jasne że są jadalne. Zbieram je. Najwyżej je zostawimy. Coś na pewno zje nasze resztki.
Szukam innych znajomych roślin. Znajduje kilka, ale nie są one zbyt smaczne, więc zostawiam je. Na razie nie głodujemy, więc nie mam zamiaru jeść takich paskudztw.
Głód.
Czy tak zginęli?  Czy po prostu pewnego dnia nie mieli już ani okruszka?
Staram się odtrącić od siebie te myśli.
Co wie Evanlyne?  Czy wie, jak zginęli rodzice nas wszystkich? Czy pamięta coś jeszcze?  Kim była zanim trafiła tutaj?
M mojej głowie pojawia się pulsujący gniew. Nie mam pojęcie czemu. Nie mam pojęcia na co. Chcę krzyczeć. Chce po prostu zniszczyć ten cały chory świat.
Pierwszy. Ataki. Bieda. Bunt. Walka. Krew niewinnych. Śmierć.
Dopiero zaczynam podróż, a już mi huczy od tego wszystkiego w głowie. Chwytam kamień i z wściekłością rzucam nim w korę. Tępy dźwięk odbija się w mojej głowie jak te wszystkie myśli. Czemu… nie potrafię nawet uformować tego pytania. Jest za dużo „czemu”.
Czemu to wszystko tak wygląda? Czemu to życie nie może być łatwiejsze? Czemu wszyscy giną? Czemu do cholery jasnej to wszystko tak wygląda?!
Nie wiem jak się w końcu uspokajam. Pamiętam gniew, który nagle zniknął. Gdzieś w środku mnie. Wracam do obozu z jagodami. Przystaje na skraju drzew.
Chłopcy już rozłożyli obozowisko. Konie są rozsiodłane, namioty rozstawione, na środku płonie ognisko. Ale nie to przyciąga moją uwagę.
Z boku, stoją sprawcy tego bałaganu, a może raczej porządku. Sean przygląda się czemuś z założonymi rękami. W jego oczach widzę nieumiejętnie skrywany podziw. Podążam za jego wzrokiem. Josh.
 Walczy on z niewidzialnym przeciwnikiem. Porusza mnie płynność jego ruchów, ta pewność przy każdym kroku. Sprawia wrażenie jakiegoś tańca. A może tak wygląda poezja?
Stoję niezdolna do najmniejszego ruchu przez chwilę, po czym się otrząsam z tego dziwnego stanu.  Udaje, że nie wywiera to na mnie zbyt dużego wrażenia.
- Przyniosłam jagody – oznajmiam.
Josh przerywa swój trening. Czuje w sercu niewytłumaczalne ukucie żalu. Jakby to miało jakieś znaczenie!
Chłopcy podchodzą do mnie. Ev wynurza się z lasu trzymając trzy martwe króliki.
- Zróbmy może koktajl – żartuje Josh i zaczyna się śmiać.
Nie wiem czemu, udziela mi się jego wesołość. Wprawdzie się nie śmieje, ale na mojej twarzy pojawia się dawno nie widziany uśmiech.
Reszta obozowania mija dość szybko: przygotowanie potrawki, podgryzanie jagód, żarty, wesołość Fire’a…  Nie orientuje się nawet kiedy pojawia się noc i miarowe oddechy snu.
____
Tęskniliście przez tydzień nieobecności? Brak weny. Obecnie jadę na obóz, ale dzięki mojej wzmożonej pracy, za 6 dni znowu sobie poczytacie.


30 czerwca 2013

Ogłoszenia #2

Chce wam ogłosić, że będę wydłużać rozdziały, bo uznałam że są za krótkie.

Uznałam też, że za mało rzeczy jest w tym poście, więc wstawiam wam mapę Cealumii


Narysowane przez Mary, przerobione przeze mnie.

29 czerwca 2013

7. Konie



- Rox… Roxy… - budzi mnie w nocy szept. Czyli jednak udało mi się zasnąć po powrocie. Próbuje coś zobaczyć w ciemności ogarniającej pokój.
Szafka, dywan, dwa tobołki…  Wzrok przyzwyczaja mi się do ciemności. Widzę szczegóły. Spodnie na szafce, które sama tam rzuciłam. Moje zielone oczy badają przestrzeń. W końcu odnajduje stojącą postać.

- Szybko się przebierz – szepcze Evanlyne - Zaraz jedziemy.
Czyli jednak to nie był sen. Chyba nawet nie miałam takich wątpliwości wcześniej, ale miło by było dowiedzieć się że Pierwszy nie istnieje.
Kiedy Ev wychodzi z pokoju z jukami, ja chwytam moje rzeczy i przebieram się. Uświadamiam sobie, że może widzę to ostatni raz. Że może nigdy nie wrócę.
Ale nie mogę zawrócić. Złożyłam przysięgę. To jedyna słuszna decyzja. To jedyne co mogę zrobić – walczyć do ostatniego tchu. Za wolność.
Wychodzę jak najciszej umiem. Nie widzę nigdzie Evanlyne, więc idę do drzwi. Schody skrzypią, mimo że staram się iść jak najciszej umiem. Jednak nikt się nie budzi. Wkładam moje buty. Cienkie podeszwy tłumią dalsze kroki.
Ev jest na zewnątrz. Chyba kłóci się z Joshem sądząc po gestykulacji. Nie wiem. Nie słyszę ich. Szepczą. Czekam, aż skończą się kłócić. Po pewnym czasie mnie zauważa. Chyba rzuca jakieś przekleństwo i idzie do mnie.
- Będziemy musiały się przejść. – szepcze – Ktoś nie przyprowadził koni – rzuca oskarżycielskim tonem.
Nagle przez moją głowę przelatuje tysiąc myśli. Stukot kopyt. Straż. Duże, ciężkie zwierzęta….
- To dobrze. – mówię. Kiedy patrzy na mnie zaskoczona, tłumacze jej – Jest straż. Nic ci nie mówił?
Kręci głową w odpowiedzi. Jej oczy lekko zabłysły.
- Skąd wiesz? – pyta zaciekawiona.
- Kiedy wyszłaś wyjrzałam przez okno – kłamię bez zastanowienia.
Josh przywołuje nas gestem. Nie mam pojęcia czemu skłamałam.  Po prostu to było pierwsze co zaczęło mi się cisnąć na usta. Nie mam zamiaru wyjawić jej prawdy. Nie mam pojęcia czemu. To przecież nie jest istotne.
Stłumione odgłosy naszych kroków wyznaczają przebytą przez nas trasę. Nie trudno jest unikać straży – ich porządne, ciężkie buty robią swoje. Znam tą trasę - idziemy do lasu. Pewnie Sean ma tam konie. Chyba wygodniej byłoby je zostawić przy bramie miejskiej. Choć po zastanowieniu, lepiej nie – straż je z łatwością zauważy.
Bruk czasem staje się uklepaną ziemią, a do mnie zaczyna docierać szum drzew.  W nocy nawet on brzmi inaczej.
Drzewa wyglądają mroczniej, bardziej tajemniczo. Mimo że opuściliśmy miasto gdzie mogą nas złapać straże, nadal nic nie mówimy. Toniemy w ciemnej gęstwinie lasu w upiornym milczeniu pełnym przemyśleń.
Nie znoszę ciszy. Nie znoszę pustki. Skłania do przemyśleń – jeszcze tylko tyle brakuje. Wolę jak na razie działać. Nie myśleć. To mi na razie nijak nie pomoże.
W końcu widzę zarys pięciu koni, a obok nich Seana. Nie wiem, czy wiedział od początku że też z nimi jadę, czy też szybko zorganizował piątego konia. A może po prostu mieli w planie brać dwa juczne konie?  Nie, to trochę bez sensu. Chyba, że mają strasznie dużo rzeczy. Wtedy musimy sobie sprawić szóstego konia lub będziemy się przemieszczać bardzo powoli. Nie przypuszczam by brali coś zbędnego, więc zostawienie paru rzeczy nie wchodzi w grę.
- Jak widzicie udało mi się załatwić piątego konia –Fire’a- w tak krótkim czasie, - zaczyna Sean – ale jest mały problem. Jego temperament jest… cóż, porywczy. Jucznego z niego raczej nie zrobimy. Wygląda na to, że będę musiał na nim jechać. Chyba że ktoś jest świetnym jeźdźcem. – powiedział z nutką nadziei w głosie, jednak widząc nasze miny jego wyraz twarzy wrócił do poprzedniego stanu. – Rox, chyba pojedzie na Smoke, jest dość spokojna, więc powinnaś dać sobie radę…  Joke i Austin są bardzo…
Przestaje go słuchać i patrzę na konie. Próbuje zidentyfikować który jest tym piątym koniem. Wszystkie wydają mi się być równie spokojne. Klacz w biało-czarne łaty to na pewno Smoke – jest jedyną klaczą. W spokoju żuje sobie trawę, jednak w jej oczach widzę błysk sprytu i inteligencji. Wydaje mi się być dość cwana.
Kolejny jest przywiązany kasztanowy koń.  Wygląda na jucznego – spokojnie trochę udźwignie. Nie wygląda na za bardzo przyzwyczajonego do siodła.
Następny jest wysoki, brązowy koń z czarną, krótką grzywą i ogonem. Od czoła do końca pyska ma białą plamę. Ma też jakby podwójne biało-czarne skarpetki. Zachowuje się bardzo przyjaźnie. Gdy wyciąga do mnie swoją głowę zaczynam go głaskać. Patrzę na kolejne konie. Jeden biały, drugi jakby kremowy. Ten biały to chyba Joke. Więc ten musi być Austin.
Więc który to Fire?
Żałuje że nie mam marchewki ani jabłka. Rzucam wzrokiem na konie. Kremowy spokojnie skubie trawę. Może ten juczny nie jest juczny? To w takim razie który jest juczny? Austin? W takim razie mogę na nim jechać, a jucznym będzie ten niespokojny. Wtedy Sean może jechać na jakimś spokojniejszym koniu.
Idą, więc pytam ich o to jak ma na imię ten koń.  Sean marszczy brwi, jakby zdziwiło go to pytanie.
- To jest Fire – mówi po chwili milczenia.
-Fire? On nie jest niespokojny. – odpowiadam zdziwiona.
-W takim razie wsiądź na niego – sugeruje Josh z nutką szyderstwa w głosie.
Cóż, nie mogę ukryć jednego faktu – zdenerwował mnie tym zdaniem. Bez zastanowienia odrzucam juk i podchodzę do konia. Kontem oka widzę, że Ev nie chce żebym wsiadła na konia. Pewnie myśli że mnie zrzuci. Sama umiem o siebie zadbać.
Widzę czyjś ruch ręką na skraju mojego pola widzenia.
-… nauczyć się… - wyłapuje.
To mnie tylko jeszcze bardziej denerwuje. Nie za bardzo wiem jak wsiadać na konia, więc staje na pniaku do którego przywiązano konie. Kiedy Fire obraca się w moim kierunku, przerzucam nogę przez jego grzbiet. Wydaje mi się że z niego spadnę, więc lekko chwytam jego grzywy – jak gwardziści.
Czekam.  Czekam aż mnie zrzuci. Czekam aż zrobi cokolwiek. A on tylko podnosi łeb i rży wesoło. Patrzę na osłupiałe twarze Josha i Ev.
- Tak więc moja droga panno – zaczyna Sean – właśnie udało ci się poskromić konia.
***
I właśnie tak rozpoczynamy naszą podróż. Następny cel – Askirilia.

14 czerwca 2013

Przeprosiny

Cóż, w tym tygodniu nie dam rady nic dodać. Szkoła ciśnie, teatr ciśnie i przyjaciele cisną ze wszystkich stron. Pięć rzeczy na raz to trochę za dużo, plus jeszcze miej wenę... Postaram się zrobić coś specjalnego dla was z tej okazji. Takie przeprosiny.

8 czerwca 2013

6.Przysięga



Siedzę na fotelu obok Josha. Ev i Sean ciągle się kłócą. Nawet nie mamy szansy wtrącić jakiegoś zdania, nie licząc „Nie drzyjcie się na cały dom.”. W końcu zapada decyzja. Jak łatwo można się było spodziewać, jadę. Trzy głosy na jeden to wystarczająca przewaga. Ev w końcu się zgodziła, chodź z niechęcią. Wie, że to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Wychodzę z salonu. Towarzyszy mi dziwne uczucie. Dziś, w środku nocy wyjeżdżamy. Powieszanie niecierpliwości z tęsknotą i chęcią zapamiętania wszystkie całkowicie zajmuje mój mózg. Mam nadzieje że Shaila jeszcze nie śpi. Wchodzę po schodach, aby dotrzeć do jej pokoju. Siedzi w łóżku, przebrała się już nawet w piżamę.
- Czemu cię tak długo nie było? – pyta swoim dziecięcym głosem.
- Musiałam porozmawiać z Ev. Wybrałaś sobie jakąś bajkę? – pytam.
Shaila kiwa głową. Wychodzi spod kołdry i drepta pod półkę. Będzie mi jej brakowało. Nie pokazuje tego po sobie. Chłonę wspomnienia. Muszą wystarczyć na jakiś czas.
Dziewczynka wraca z książką. Patrzę na tytuł. „Bitwa o Caelumie”. Bardzo lubi tą książkę. Kiedy byłyśmy młodsze wszystkie ją lubiłyśmy. Nie za bardzo przemawiały do nas księżniczki, więc czytałyśmy o wojowniczce walczącej z przedwiecznym. Podobno to się działo koło puszczy Endlandzkiej, ale w to nie wierzę. Przecież przedwieczni są tylko w bajkach. Na dodatek nie słyszałam niczego innego o tejże bitwie oprócz tej książki, choć podobno działo to się dość niedaleko Sithole.
Shaila już się wślizgnęła pod kołdrę, więc zaczynam czytać. Jeszcze trudniej uwierzyć w tą baśń, bo podobno ta kobieta nie miała hełmu. Ani najwyraźniej jakiegokolwiek imienia. Wojowniczka; Wojowniczka; Wojowniczka Losu; Wojowniczka; Wojowniczka Śmierci – chyba nawet idiota by już zauważył, że jest wojowniczką. Taaak, to jest bardzo ważne. Jest wojowniczką.  I nie ma imienia. Albo jednak nie, zmieniam zdanie- najprawdopodobniej ma na imię Wojowniczka. „Hej! Wojowniczko! Choć poplotkować!” Nazwisko panieńskie to może być Losu, ale pewnie ma po jakimś zmarłym mężu „Śmierci”. Mąż na pewno nazywał się „Mąż Śmierci”. Nie, jego imię i nazwisko nie mają powiązania z jego losem. Kompletnie nic.
- A wtedy Wojowniczka zjawiła się na wzgórzu, przebieg bitwy natychmiast się zmienił… W prawej ręce trzymała miecz, a lewa świeciła na niebiesko…
Patrzę na Shailę. Śpi. Odkładam książkę na bok i na palcach schodzę na dół. Są tam Alice i Jerami. Obstawiam że Dave zajął się sobą, a Martin rozmawia z Ev. Inni śpią.
Alice robi jakieś dziwne wygibasy. Coś między skakaniem, kopaniem i boksowaniem. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
- Co wy robicie? – pytam próbując złapać oddech.
-Gramy w kalambury – odpowiada mi z pełną powagą Jeremi. Wydaje się być zawsze poważny, ale tak naprawdę można się z nim całkiem nieźle bawić.
Parskam śmiechem
- To co to niby ma być?
-TIM!– nagle krzyczy
- Ciszej… - syczę – Nie tylko wy jesteście w tym domu.
- Teraz twoja kolej. – Alice zwraca się do Jeremiego, zupełnie mnie ignorując. Wiem, że chce się ze mną podrażnić – Rox, grasz?
- Tim wcale tak nie chodzi. – stwierdza Jer
- Niech stracę – stwierdzam, ignorując go.
Cóż, wieczór mija dość ciekawie. Odegranie przepiórki jednak nie jest takie proste, jakie się wydaje.  A budyń, wygląda tak samo jak galaretka. Odegranie kubka okazało się być najłatwiejszym zadaniem.
Co chwilę się śmiejemy. Jer mógłby zostać prawnikiem. Potrafi nam powiedzieć, że galaretka ma inny kształt, tylko my to źle odgrywamy. Oczywiście używa trudnego słownictwa. I tak nie dostaję punktów.
Koniec końców wygrywa Alice. Jest całkiem niezła w zgadywaniu rzeczy których nie da się odgadnąć.
Kiedy jest już dość późno, idziemy do pokoi. Odprowadzając Alice widzę, że Shaila nadal twardo śpi.
***
Leżę. Nie mogę zasnąć. Dość niedawno do pokoju weszła także Ev. Ona już śpi, a ja ciągle nie mogę zamknąć oczu. Nie wiem jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Nie mam pojęcia kiedy tu znowu wrócę. Na pewno będę tęsknić. Nawet się nie widziałam z Davem mając świadomość, że długo go nie zobaczę. Wtedy zapamiętuje więcej.
Przewracam się z boku na bok. Próbuje się wsłuchać w miarowe oddychanie mojej siostry, ale to nie pomaga mi w zaśnięciu.
W końcu wstaje z łóżka. Ubieram się. Chcę jeszcze raz zobaczyć okolicę, skoro nie mogę zasnąć. Przynajmniej tyle pożytku z bezsenności.
Skradam się po domu jak najciszej. W każdym pokoju słychać tylko miarowe oddechy. Powinno mnie to usypiać, ale niemal nie zauważam tego faktu.
Wychodzę z domu. Miasto też śpi. Jednak ktoś jest na ulicach – strażnicy. Pierwszy nie próżnuje.
Chowam się w zaułku aby mnie nie zauważyli. Kiedy tupot butów cichnie, delikatnie się wychylam. Czuje ciężar monety w kieszeni. Już wiem gdzie idę.
Fontanna nadal stoi. Mimo że po drodze do niej mijam parę patroli, nikogo nie ma w jej pobliżu. Patrzę w tafle wody. Co obiecasz w tym roku, Jones?
Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Nie mam zamiaru obiecać że uda mi się ustrzelić królika. To teraz nie będzie miało sensu. Chce wymyślić coś sensownego, czego uda mi się dotrzymać. Przydałoby się coś z wojną i Pierwszym. Nie mam pojęcia co.
Aż nagle świta mi w głowię myśl. To jedno zdanie oznacza wszystko co chce zrobić. Wszystko, co muszę i powinnam zrobić. Wyciągam monetę i podchodzę do fontanny. Szum wody mnie uspokaja.
- Zmienię mój los. –mówię.
Moneta tonie. Przysięga została złożona.