Dave
Wyjazd dziewczyn
zdziwił nas wszystkich, choć może nie do końca. Wiadome było, że nie zostawią
nas, w przypadku najazdu. Nie uciekną.
A jednak, kiedy
rankiem odkryliśmy ich puste łóżka, na twarzy Martina widziałem sekundę
wahania, wiedziałem już, że to o sekundę za dużo. Wiedział o wszystkim. Na
razie tego nie wykorzystam. Nie powie mi niczego istotnego. Pozostaje mi czekać
na dobry moment.
A co ja zrobiłem?
Pokazałem nieco zdziwienia. Jakby moja obojętność była za mała żeby pomieścić
mój cały szok. Nie pokazałem też, że wiem o Martinie. Zrobiłem to, czego można
było się po mnie spodziewać, nie pokazując żadnej z poznanych przeze mnie
tajemnic.
Cóż, teraz mogę
sobie wszystko ułożyć w głowie. Choć raz nuda i nadmiar myślenia nie są czymś
złym.
Widzę że ktoś w
cieniu uliczki pokazuje mi znaki. Chce żebym go zabrał do szefa. Odpowiadam mu
znakiem który oznacza że ma do mnie podejść. Trzeba go będzie jeszcze
sprawdzić.
Mężczyzna jest dość
wysoki, w oczy rzucają się jego kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Nic zbyt
charakterystycznego. Nie jest cudzoziemcem, nie jest zbyt niski ani wysoki.
Tylko te przeklęte czarne włosy. Łatwo ktoś może go rozpoznać. Patrzę na jego
czuprynę. Może bez widocznych oczu będzie lepiej? W końcu nawet w Sithole jest
pełno ciemnowłosych.
Jest dość podenerwowany. Oj, kiepsko… To też
za bardzo rzuca się w oczy.
Ale chyba facet z
zawiązanymi oczami, którego prowadzi ośmiolatek już wystarczająco rzuca się w
oczy. I tak zawsze muszę iść bocznymi uliczkami.
Mężczyzna jest już
dość blisko mnie, więc odwracam się i idę kilka metrów do przodu. Kiedy mnie
dogania, obydwoje stoimy już w głębokim cieniu.
- Szukasz majchra?
– Pytam szyfrem. Czarnowłosy rozgląda się podenerwowany.
- Wolałbym
spotkanie z królem – odpowiada, jakby niepewny czy czegoś nie zapomniał. Denor
wydaje mi się strasznie nadęty wymyślając takie hasło.
Wyciągam z kieszeni
chustkę i rzucam nią w mężczyznę. Szybko łapie. Wydaje mi się być zbyt na to
niepewny, ale może chce dla niego pracować? Duszę w sobie śmiech ciągle
wyglądając na znudzonego.
- Zawiąż sobie ją
na oczy. I nie próbuj oszukiwać – przekazuje mu.
O dziwo, nie
przeszkadza mu że dziecko wydaje mu rozkazy. On wiąże sobie chustkę na oczy, a
ja w tym czasie wskakuje na skrzynie. Sprawdzam czy chusta z przodu nie jest
zbyt rozwinięta, a z tyłu jest dobry węzeł. O dziwo wszystko się zgadza.
Prowadzę go tylnymi
uliczkami. Błądzę, zawracam, parę razy robię kółko. W każdym momencie jestem w
stanie dokładnie powiedzieć gdzie jestem. Co jak co, ale tą część miasta znam
jak własną kieszeń.
W końcu docieramy
do normalnie wyglądających drzwi, które ja wszędzie rozpoznam. Stukam raz, a
drzwi niemal od razu się otwierają. Za nimi jak zwykle stoi Steve. Pokazuje mu
dwa palce. On kiwa głową i zaczyna przeszukiwać niebieskookiego. Gdybym pokazał
tylko jeden palec znaczy to, że trzeba się go pozbyć. Jeden palec więcej
oznacza dodatkowego strażnika.
Po chwili idziemy.
Zagłębiamy się w korytarz, który delikatnie nurkuje pod ziemie. Idziemy teraz w
całkowitej ciemności co ma przeszkodzić mu podglądać, a mi nie przeszkadza w
najmniejszym stopniu. Znam już na pamięć te wszystkie tunele.
Tu już nie muszę
sprawiać by zgubił orientacje. I tak nie ma pojęcia gdzie jest, a jego ucieczka
zakończy się wpadnięciem w ścianę.
Mijamy pierwszą
czujkę. Pokazuje mu, że szanowny pan człapiący za mną ma zamiar iść do Denora.
On biegnie do szefa skrótem na tyle ciasnym, że czarnowłosy nie zmieściłby się
tam. Możliwe że dlatego większość czujek Denora nie jest dorosłych.
W końcu docieramy
pod właściwe drzwi. Ściągam opaskę czarnowłosemu. Ochroniarz mówi mu, że ma
czekać, ale ja już nie zwracam na to uwagi. Wracam już na stanowisko. To nie ja
go odprowadzę.
***
Roxy
Nie wiem czy minął
tydzień czy dwa. Podróż zaczęła odbijać się na moim samopoczuciu. W końcu
odkryłam że świeże mięso, to naprawdę smaczna rzecz. No, ale nie zawsze można
coś ugotować. Zostaje suszona wołowina. Twarda jak podeszwa i smakująca jak
podeszwa. Możliwe, że to jest podeszwa.
Dzisiaj pojawił się
zarys Askirilii, przybliżający się zadziwiająco szybko. Został nam dzień drogi.
Tylko kilka godzin i zaczniemy naszą przygodę. Nasz bunt.
Tylko niewygoda
siodła gasi moją ekscytacje. Można z niego spokojnie zrobić jakieś narzędzie
tortur. Zostało nam jeszcze parę godzin dnia, więc nie mam szansy na
wybawienie. Pewnie zatrzymamy się dopiero w mieście.
Nie, nie zatrzymamy
się dopiero wtedy. Przecież musimy się przygotować. Musimy wyglądać jakbyśmy
nie byli sobą. Z lekką paniką rozglądam się. Las się zaraz skończy, a
zawrócenie nie wchodzi w grę. Jeśli zatrzymamy się na polanie, będą widzieć co
robimy.
Nagle moja panika
gaśnie zastąpiona przez spokój. Sean pomyślał o tym samym i idziemy w głąb
lasu. Tym razem to Ev wygląda na zdziwioną.
- Dlaczego się
zatrzymaliśmy?
-Panienko Lilith, wygląda
pani jakoś dziwnie. Tak… niepodobnie do siebie –mówię z udawanym przekonaniem. Mogłabym
przysiąc, że Ev przeklina się za to w duchu.
- Ja osobiście uważam,
że my powinniśmy pojechać pierwsi – wybawia ją Sean. – Oficjalnie się nie znamy,
więc nie możemy jechać razem, a pewnej się czuje kiedy pojedziemy pierwsi.
- A co ci to da? Jeśli
będzie niebezpiecznie zaczniesz do nas wołać, żeby wpaść jak śliwka w kompot?
- Nie, ale i tak wolę
jechać pierwszy.
- Niech im już będzie
– Ev macha ręką. – Co to zmienia?
Zaczynamy przygotowania.
Ja wyciągam moje fiolki które owinęłam szczelnie watą. Możliwe że przez to się nie
potłukły w tej podróży.
Josh wyciąga dokumenty
i obrazek z tym mężczyzną, a ja zaczynam zmieniać mu twarz. Na początku glinką lekko
zmieniam mu rysy, a potem farbkami dodaje cienie i odpowiednie kolory. Krzywię się
patrząc na efekt. Chyba wyszłam z wprawy. Staram się naprawić moje błędy. Zajmuje
mi to więcej czasu niż chciałam, ale w końcu uzyskuje zadowalający efekt i zabieram
się za Seana.
W tym czasie Ev chowa
naszą broń. Pomysł z włożeniem łuku bez cięciwy do wydrążonego prętu od juków podoba
mi się. Miecz Josha został schowany do skrytki z materiału. Sean nie brał żadnej
broni oprócz sztyletu którego wszyscy mogą nosić. Nie musimy go chować.
Skończyłam charakteryzować
Seana, więc chłopcy razem ze swoimi koniami i jucznym zaczynają jechać. A my mamy
odczekać jeszcze półtorej godziny.
_____
Następny post może być nieco spóźniony. Tymczasem pozdrawiam was z obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz