20 lipca 2013

9.Zarys



Dave
Wyjazd dziewczyn zdziwił nas wszystkich, choć może nie do końca. Wiadome było, że nie zostawią nas, w przypadku najazdu. Nie uciekną.
A jednak, kiedy rankiem odkryliśmy ich puste łóżka, na twarzy Martina widziałem sekundę wahania, wiedziałem już, że to o sekundę za dużo. Wiedział o wszystkim. Na razie tego nie wykorzystam. Nie powie mi niczego istotnego. Pozostaje mi czekać na dobry moment.
A co ja zrobiłem? Pokazałem nieco zdziwienia. Jakby moja obojętność była za mała żeby pomieścić mój cały szok. Nie pokazałem też, że wiem o Martinie. Zrobiłem to, czego można było się po mnie spodziewać, nie pokazując żadnej z poznanych przeze mnie tajemnic.
Cóż, teraz mogę sobie wszystko ułożyć w głowie. Choć raz nuda i nadmiar myślenia nie są czymś złym.
Widzę że ktoś w cieniu uliczki pokazuje mi znaki. Chce żebym go zabrał do szefa. Odpowiadam mu znakiem który oznacza że ma do mnie podejść. Trzeba go będzie jeszcze sprawdzić.
Mężczyzna jest dość wysoki, w oczy rzucają się jego kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Nic zbyt charakterystycznego. Nie jest cudzoziemcem, nie jest zbyt niski ani wysoki. Tylko te przeklęte czarne włosy. Łatwo ktoś może go rozpoznać. Patrzę na jego czuprynę. Może bez widocznych oczu będzie lepiej? W końcu nawet w Sithole jest pełno ciemnowłosych.
 Jest dość podenerwowany. Oj, kiepsko… To też za bardzo rzuca się w oczy.
Ale chyba facet z zawiązanymi oczami, którego prowadzi ośmiolatek już wystarczająco rzuca się w oczy. I tak zawsze muszę iść bocznymi uliczkami.
Mężczyzna jest już dość blisko mnie, więc odwracam się i idę kilka metrów do przodu. Kiedy mnie dogania, obydwoje stoimy już w głębokim cieniu.
- Szukasz majchra? – Pytam szyfrem. Czarnowłosy rozgląda się podenerwowany.
- Wolałbym spotkanie z królem – odpowiada, jakby niepewny czy czegoś nie zapomniał. Denor wydaje mi się strasznie nadęty wymyślając takie hasło.
Wyciągam z kieszeni chustkę i rzucam nią w mężczyznę. Szybko łapie. Wydaje mi się być zbyt na to niepewny, ale może chce dla niego pracować? Duszę w sobie śmiech ciągle wyglądając na znudzonego.
- Zawiąż sobie ją na oczy. I nie próbuj oszukiwać – przekazuje mu.
O dziwo, nie przeszkadza mu że dziecko wydaje mu rozkazy. On wiąże sobie chustkę na oczy, a ja w tym czasie wskakuje na skrzynie. Sprawdzam czy chusta z przodu nie jest zbyt rozwinięta, a z tyłu jest dobry węzeł. O dziwo wszystko się zgadza.
Prowadzę go tylnymi uliczkami. Błądzę, zawracam, parę razy robię kółko. W każdym momencie jestem w stanie dokładnie powiedzieć gdzie jestem. Co jak co, ale tą część miasta znam jak własną kieszeń.
W końcu docieramy do normalnie wyglądających drzwi, które ja wszędzie rozpoznam. Stukam raz, a drzwi niemal od razu się otwierają. Za nimi jak zwykle stoi Steve. Pokazuje mu dwa palce. On kiwa głową i zaczyna przeszukiwać niebieskookiego. Gdybym pokazał tylko jeden palec znaczy to, że trzeba się go pozbyć. Jeden palec więcej oznacza dodatkowego strażnika.
Po chwili idziemy. Zagłębiamy się w korytarz, który delikatnie nurkuje pod ziemie. Idziemy teraz w całkowitej ciemności co ma przeszkodzić mu podglądać, a mi nie przeszkadza w najmniejszym stopniu. Znam już na pamięć te wszystkie tunele.
Tu już nie muszę sprawiać by zgubił orientacje. I tak nie ma pojęcia gdzie jest, a jego ucieczka zakończy się wpadnięciem w ścianę.
Mijamy pierwszą czujkę. Pokazuje mu, że szanowny pan człapiący za mną ma zamiar iść do Denora. On biegnie do szefa skrótem na tyle ciasnym, że czarnowłosy nie zmieściłby się tam. Możliwe że dlatego większość czujek Denora nie jest dorosłych.
W końcu docieramy pod właściwe drzwi. Ściągam opaskę czarnowłosemu. Ochroniarz mówi mu, że ma czekać, ale ja już nie zwracam na to uwagi. Wracam już na stanowisko. To nie ja go odprowadzę.
***
Roxy
Nie wiem czy minął tydzień czy dwa. Podróż zaczęła odbijać się na moim samopoczuciu. W końcu odkryłam że świeże mięso, to naprawdę smaczna rzecz. No, ale nie zawsze można coś ugotować. Zostaje suszona wołowina. Twarda jak podeszwa i smakująca jak podeszwa. Możliwe, że to jest podeszwa.
Dzisiaj pojawił się zarys Askirilii, przybliżający się zadziwiająco szybko. Został nam dzień drogi. Tylko kilka godzin i zaczniemy naszą przygodę. Nasz bunt.
Tylko niewygoda siodła gasi moją ekscytacje. Można z niego spokojnie zrobić jakieś narzędzie tortur. Zostało nam jeszcze parę godzin dnia, więc nie mam szansy na wybawienie. Pewnie zatrzymamy się dopiero w mieście.
Nie, nie zatrzymamy się dopiero wtedy. Przecież musimy się przygotować. Musimy wyglądać jakbyśmy nie byli sobą. Z lekką paniką rozglądam się. Las się zaraz skończy, a zawrócenie nie wchodzi w grę. Jeśli zatrzymamy się na polanie, będą widzieć co robimy.
Nagle moja panika gaśnie zastąpiona przez spokój. Sean pomyślał o tym samym i idziemy w głąb lasu. Tym razem to Ev wygląda na zdziwioną.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy?
-Panienko Lilith, wygląda pani jakoś dziwnie. Tak… niepodobnie do siebie –mówię z udawanym przekonaniem. Mogłabym przysiąc, że Ev przeklina się za to w duchu.
- Ja osobiście uważam, że my powinniśmy pojechać pierwsi – wybawia ją Sean. – Oficjalnie się nie znamy, więc nie możemy jechać razem, a pewnej się czuje kiedy pojedziemy pierwsi.
- A co ci to da? Jeśli będzie niebezpiecznie zaczniesz do nas wołać, żeby wpaść jak śliwka w kompot?
- Nie, ale i tak wolę jechać pierwszy.
- Niech im już będzie – Ev macha ręką. – Co to zmienia?
Zaczynamy przygotowania. Ja wyciągam moje fiolki które owinęłam szczelnie watą. Możliwe że przez to się nie potłukły w tej podróży.
Josh wyciąga dokumenty i obrazek z tym mężczyzną, a ja zaczynam zmieniać mu twarz. Na początku glinką lekko zmieniam mu rysy, a potem farbkami dodaje cienie i odpowiednie kolory. Krzywię się patrząc na efekt. Chyba wyszłam z wprawy. Staram się naprawić moje błędy. Zajmuje mi to więcej czasu niż chciałam, ale w końcu uzyskuje zadowalający efekt i zabieram się za Seana.
W tym czasie Ev chowa naszą broń. Pomysł z włożeniem łuku bez cięciwy do wydrążonego prętu od juków podoba mi się. Miecz Josha został schowany do skrytki z materiału. Sean nie brał żadnej broni oprócz sztyletu którego wszyscy mogą nosić. Nie musimy go chować.
Skończyłam charakteryzować Seana, więc chłopcy razem ze swoimi koniami i jucznym zaczynają jechać. A my mamy odczekać jeszcze półtorej godziny.
_____
Następny post może być nieco spóźniony. Tymczasem pozdrawiam was z obozu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz