Roxy
Stukot kopyt działa
na mnie kojąco. Jestem wypoczęta, Fire chyba też. Kiedy odjechaliśmy dość od miasta, zrobiliśmy
sobie postój. To było dość dziwne
uczucie zostać na warcie, ale takie naturalne. Jakbym robiła to od dziecka.
Fire rży wesoło, co
wyrywa mnie z zamyśleń. Zaczynam mieć wrażenie że robi to specjalnie – za
każdym razem kiedy zaczynam rozmyślać, rży jak głupi. Posyłam mu wściekłe spojrzenie,
a on znowu rży.
To wydaje mi się
być dziwaczne- mam wrażenie, że on świetnie rozumie co ja mówię i myślę, a na
dodatek, droczy się ze mną.
Staram się nie
zajmować myślami o nim. Nie jest to zbyt trudne, bo krajobrazy przyciągają moją
uwagę. Niektóre miejsca wyglądają jak oderwane od rzeczywistości: dzieci, które
wreszcie mogą się bawić, kupcy inwestujący w warzywa i zborze… Oczywiście, nie
jest to aż tak prosta inwestycja, jak się spodziewali – chłopi też mają do
dorzucenia swoje 3 grosze. Przeważnie nauczyli się już handlować, ale zdarza
się, że mają w rodzinie kogoś ze smykałką do interesów – wtedy to na niego przypada
sprzedawanie różnego typu roślin.
Ale zauważam coś
zupełnie innego – nie ma tu aż tylu ozdobników ilu się spodziewałam. Nie ma
mnóstwa straganów i kolorowych wstążek. Po prostu kilka osób sprzedaje swoje
warzywa i zborze, a kupcy je biorą. Nie ma tu przekrzykiwania się. Nie ma tu
tysiąca ofert. Po prostu sprzedaż.
Przypominam sobie
nasz cel: Arsus. Stolica. Chcemy dowiedzieć się, jak to wygląda. Co możemy
zrobić. Potem Miasto Skazańców – centrum buntu, ale i największego ucisku.
Najprawdopodobniej zaciągniemy się, a
potem będziemy walczyć… aż Pierwszy nie odejdzie.
Wesołe rżenie
wytrąca mnie z równowagi. Po co wzięłam tego głupiego konia. Koń rzuca mi
spojrzenie pełne dezaprobaty, więc go głaskam po łbie. Towarzysz mi dziwne
wrażenie że on dokładnie wie o czym myślę, ale nie mam zamiaru nikomu o tym
mówić. Uznają mnie za wariatkę.
Tak więc jadę sobie
w najlepsze na magicznym koniu wśród majestatycznych pustych pól i zastanawiam się, czy przypadkiem nie
zdążyłam zwariować wciągu tego jednego dnia.
Koń tym razem
patrzy na mnie jak na wariatkę.
Nie mam pojęcia czy
konia reakcje konia która jest moim przywidzeniem można uznać za oznakę
wariactwa.
Zaczyna mnie
ogarniać nuda i monotonia. Domy ustąpiły miejsca wypalonym polom. Obecnie mogę
podziwiać gołą ziemie i… ziemie. Oj, przepraszam, czasami zobaczę nieco
popiołu. To wręcz szalenie entuzjastyczna perspektywa.
Zaczynam oddychać z
ulgą, kiedy widzę drzewa. Przynajmniej kory się czymś od siebie różnią. Ptaki
śpiewają. Cokolwiek się zmienia.
Wjeżdżamy w gąszcz.
Czas mija mi tu znacznie szybciej. Z przyzwyczajenia nasłuchuje. Oprócz
ćwierkających ptaków słyszę też cichutkie poruszenia liści cichnące przy
jakimkolwiek naszym ruchu. Czyli jest na co polować.
Nie słyszę urywanych
śpiewów czy nagłego trzepotu skrzydeł. Czyli nie ma drapieżników… albo trzymają
się z dala od ścieżki. Tak czy siak lepiej ustawić jakąś wartę.
- Ej! Evanlyne! – Woła
Sean. Natychmiast wszyscy przenosimy na niego wzrok. – Rozglądnij się za jakimś
miejscem na obóz.
Marszczę brwi. Słońce jeszcze nie zachodzi, mamy jeszcze
sporo czasu. Pewnie chce się naradzić czy ustalić dalszą trasę.
Evanlyne podjeżdża
na przód naszej karawany. Widok Smoke na samym początku wydaje mi się być czymś
dziwnym, ale i takim naturalnym. Jakby umiała nas poprowadzić, ale po prostu
nie chciała. Mam wrażenie że jej spryt stał się wręcz namacalny. Nie jest to
ten rodzaj kombinowania którego używa Dave – ona po prostu wie wiele rzeczy,
ale ich nie wykorzystuje, chyba że chce.
A może jednak są do
siebie bardziej podobni, tylko ja nie umiem tego dostrzec?
Kiedy patrzę na tą
klacz czuje i podobieństwo i różnice, których po prostu nie umiem nazwać. Dziwi
mnie to, że Fire nie rży. Może po prostu ten temat mu nie przeszkadza? A może
jednak to mi się wydawało. Koń rzuca mi spojrzenie, w którym zdaje się być
utkwione zdanie.
„Zgaduj.”
Kiedy już zaczynam
się po raz kolejny zastanawiać czy aby przypadkiem nie zwariowałam, Ev daje nam
znak żebyśmy się zatrzymali. Sama w tym czasie schodzi z konia i chwyta go za
uzdę. Wszyscy podążamy jej śladem.
Szczerze mówiąc trochę współczuje Joshowi – oprócz Austina trzyma też jucznego,
który ciągle chce iść w inną stronę. A to podobno Fire jest nieznośny.
Ev przechodzi przez
między wysokimi krzakami. Smoke podobnie jak ona unika wszystkich gałązek.
Ruszamy tuż za nią. Sean idzie ostatni, przez to, że juczny się tak ciągnie.
Zaczynam myśleć że te krzaczory nigdy się nie skończą, kiedy wypadamy na
polanę. Nie widać stąd drogi.
- Skąd wiedziałaś
że tu jest ta polana? – Dziwie się
- Tata mnie tu
zabrał kiedy miałam kilka lat. – Odpowiada Ev głosem niezdradzającym żadnych
emocji.
Nie wiem jak się
czuje. Prawie nigdy nie rozmawiamy o naszych poprzednich rodzinach. Wiem, że
wywołałam tym w niej falę smutnych rozmyśleń. Czuje ukłucie poczucia winy. Nie
wiem co myśleć. Poczucie winy i rozmyślenia zajmuje większość moich myśli. Kim
byli jej rodzice? Czy zginęli tak samo jak moi? Jak zginęli moi? Nie znam
odpowiedzi na te pytania, ale wiem, że Ev musi choć trochę pamiętać. Nie chce
jej pytać i chce wiedzieć. Nie, nie wiem czy chce wiedzieć. Nigdy nad tym nie
myślałam. Wydaje mi się to być zbyt przytłaczające. Prawie nie zauważam kiedy
chłopcy proponują żebyśmy na coś zapolowały i zebrały rośliny. Zgadzam się. Z
błogością oddalam się od obozowiska.
Czuje, że
potrzebuje spokoju. Czy jedna odpowiedź może mnie tak po prostu wyprowadzić z
równowagi. Kucam przy krzaczku pełnym jagód. Oceniam je. Ich zapach, wygląd,
liście krzewu… Jasne że są jadalne. Zbieram je. Najwyżej je zostawimy. Coś na
pewno zje nasze resztki.
Szukam innych
znajomych roślin. Znajduje kilka, ale nie są one zbyt smaczne, więc zostawiam
je. Na razie nie głodujemy, więc nie mam zamiaru jeść takich paskudztw.
Głód.
Czy tak
zginęli? Czy po prostu pewnego dnia nie
mieli już ani okruszka?
Staram się odtrącić
od siebie te myśli.
Co wie
Evanlyne? Czy wie, jak zginęli rodzice
nas wszystkich? Czy pamięta coś jeszcze?
Kim była zanim trafiła tutaj?
M mojej głowie
pojawia się pulsujący gniew. Nie mam pojęcie czemu. Nie mam pojęcia na co. Chcę
krzyczeć. Chce po prostu zniszczyć ten cały chory świat.
Pierwszy. Ataki.
Bieda. Bunt. Walka. Krew niewinnych. Śmierć.
Dopiero zaczynam
podróż, a już mi huczy od tego wszystkiego w głowie. Chwytam kamień i z
wściekłością rzucam nim w korę. Tępy dźwięk odbija się w mojej głowie jak te
wszystkie myśli. Czemu… nie potrafię nawet uformować tego pytania. Jest za dużo
„czemu”.
Czemu to wszystko
tak wygląda? Czemu to życie nie może być łatwiejsze? Czemu wszyscy giną? Czemu
do cholery jasnej to wszystko tak wygląda?!
Nie wiem jak się w
końcu uspokajam. Pamiętam gniew, który nagle zniknął. Gdzieś w środku mnie.
Wracam do obozu z jagodami. Przystaje na skraju drzew.
Chłopcy już
rozłożyli obozowisko. Konie są rozsiodłane, namioty rozstawione, na środku
płonie ognisko. Ale nie to przyciąga moją uwagę.
Z boku, stoją
sprawcy tego bałaganu, a może raczej porządku. Sean przygląda się czemuś z
założonymi rękami. W jego oczach widzę nieumiejętnie skrywany podziw. Podążam
za jego wzrokiem. Josh.
Walczy on z niewidzialnym przeciwnikiem.
Porusza mnie płynność jego ruchów, ta pewność przy każdym kroku. Sprawia
wrażenie jakiegoś tańca. A może tak wygląda poezja?
Stoję niezdolna do
najmniejszego ruchu przez chwilę, po czym się otrząsam z tego dziwnego stanu. Udaje, że nie wywiera to na mnie zbyt dużego
wrażenia.
- Przyniosłam
jagody – oznajmiam.
Josh przerywa swój
trening. Czuje w sercu niewytłumaczalne ukucie żalu. Jakby to miało jakieś
znaczenie!
Chłopcy podchodzą
do mnie. Ev wynurza się z lasu trzymając trzy martwe króliki.
- Zróbmy może
koktajl – żartuje Josh i zaczyna się śmiać.
Nie wiem czemu,
udziela mi się jego wesołość. Wprawdzie się nie śmieje, ale na mojej twarzy
pojawia się dawno nie widziany uśmiech.
Reszta obozowania
mija dość szybko: przygotowanie potrawki, podgryzanie jagód, żarty, wesołość
Fire’a… Nie orientuje się nawet kiedy
pojawia się noc i miarowe oddechy snu.
____Tęskniliście przez tydzień nieobecności? Brak weny. Obecnie jadę na obóz, ale dzięki mojej wzmożonej pracy, za 6 dni znowu sobie poczytacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz