14 lipca 2013

8. Obóz



Roxy
Stukot kopyt działa na mnie kojąco. Jestem wypoczęta, Fire chyba też.  Kiedy odjechaliśmy dość od miasta, zrobiliśmy sobie postój.  To było dość dziwne uczucie zostać na warcie, ale takie naturalne. Jakbym robiła to od dziecka.
Fire rży wesoło, co wyrywa mnie z zamyśleń. Zaczynam mieć wrażenie że robi to specjalnie – za każdym razem kiedy zaczynam rozmyślać,  rży jak głupi. Posyłam mu wściekłe spojrzenie, a on znowu rży.
To wydaje mi się być dziwaczne- mam wrażenie, że on świetnie rozumie co ja mówię i myślę, a na dodatek, droczy się ze mną.
Staram się nie zajmować myślami o nim. Nie jest to zbyt trudne, bo krajobrazy przyciągają moją uwagę. Niektóre miejsca wyglądają jak oderwane od rzeczywistości: dzieci, które wreszcie mogą się bawić, kupcy inwestujący w warzywa i zborze… Oczywiście, nie jest to aż tak prosta inwestycja, jak się spodziewali – chłopi też mają do dorzucenia swoje 3 grosze. Przeważnie nauczyli się już handlować, ale zdarza się, że mają w rodzinie kogoś ze smykałką do interesów – wtedy to na niego przypada sprzedawanie różnego typu roślin.
Ale zauważam coś zupełnie innego – nie ma tu aż tylu ozdobników ilu się spodziewałam. Nie ma mnóstwa straganów i kolorowych wstążek. Po prostu kilka osób sprzedaje swoje warzywa i zborze, a kupcy je biorą. Nie ma tu przekrzykiwania się. Nie ma tu tysiąca ofert. Po prostu sprzedaż.
Przypominam sobie nasz cel: Arsus. Stolica. Chcemy dowiedzieć się, jak to wygląda. Co możemy zrobić. Potem Miasto Skazańców – centrum buntu, ale i największego ucisku. Najprawdopodobniej zaciągniemy się,  a potem będziemy walczyć… aż Pierwszy nie odejdzie.
Wesołe rżenie wytrąca mnie z równowagi. Po co wzięłam tego głupiego konia. Koń rzuca mi spojrzenie pełne dezaprobaty, więc go głaskam po łbie. Towarzysz mi dziwne wrażenie że on dokładnie wie o czym myślę, ale nie mam zamiaru nikomu o tym mówić. Uznają mnie za wariatkę.
Tak więc jadę sobie w najlepsze na magicznym koniu wśród majestatycznych pustych pól  i zastanawiam się, czy przypadkiem nie zdążyłam zwariować wciągu tego jednego dnia.
Koń tym razem patrzy na mnie jak na wariatkę.
Nie mam pojęcia czy konia reakcje konia która jest moim przywidzeniem można uznać za oznakę wariactwa.
Zaczyna mnie ogarniać nuda i monotonia. Domy ustąpiły miejsca wypalonym polom. Obecnie mogę podziwiać gołą ziemie i… ziemie. Oj, przepraszam, czasami zobaczę nieco popiołu. To wręcz szalenie entuzjastyczna perspektywa.
Zaczynam oddychać z ulgą, kiedy widzę drzewa. Przynajmniej kory się czymś od siebie różnią. Ptaki śpiewają. Cokolwiek się zmienia.
Wjeżdżamy w gąszcz. Czas mija mi tu znacznie szybciej. Z przyzwyczajenia nasłuchuje. Oprócz ćwierkających ptaków słyszę też cichutkie poruszenia liści cichnące przy jakimkolwiek naszym ruchu. Czyli jest na co polować.
Nie słyszę urywanych śpiewów czy nagłego trzepotu skrzydeł. Czyli nie ma drapieżników… albo trzymają się z dala od ścieżki. Tak czy siak lepiej ustawić jakąś wartę.
- Ej! Evanlyne! – Woła Sean. Natychmiast wszyscy przenosimy na niego wzrok. – Rozglądnij się za jakimś miejscem na obóz.
Marszczę brwi.  Słońce jeszcze nie zachodzi, mamy jeszcze sporo czasu. Pewnie chce się naradzić czy ustalić dalszą trasę.
Evanlyne podjeżdża na przód naszej karawany. Widok Smoke na samym początku wydaje mi się być czymś dziwnym, ale i takim naturalnym. Jakby umiała nas poprowadzić, ale po prostu nie chciała. Mam wrażenie że jej spryt stał się wręcz namacalny. Nie jest to ten rodzaj kombinowania którego używa Dave – ona po prostu wie wiele rzeczy, ale ich nie wykorzystuje, chyba że chce.
A może jednak są do siebie bardziej podobni, tylko ja nie umiem tego dostrzec?
Kiedy patrzę na tą klacz czuje i podobieństwo i różnice, których po prostu nie umiem nazwać. Dziwi mnie to, że Fire nie rży. Może po prostu ten temat mu nie przeszkadza? A może jednak to mi się wydawało. Koń rzuca mi spojrzenie, w którym zdaje się być utkwione zdanie.
„Zgaduj.”
Kiedy już zaczynam się po raz kolejny zastanawiać czy aby przypadkiem nie zwariowałam, Ev daje nam znak żebyśmy się zatrzymali. Sama w tym czasie schodzi z konia i chwyta go za uzdę.  Wszyscy podążamy jej śladem. Szczerze mówiąc trochę współczuje Joshowi – oprócz Austina trzyma też jucznego, który ciągle chce iść w inną stronę. A to podobno Fire jest nieznośny.
Ev przechodzi przez między wysokimi krzakami. Smoke podobnie jak ona unika wszystkich gałązek. Ruszamy tuż za nią. Sean idzie ostatni, przez to, że juczny się tak ciągnie. Zaczynam myśleć że te krzaczory nigdy się nie skończą, kiedy wypadamy na polanę. Nie widać stąd drogi.
- Skąd wiedziałaś że tu jest ta polana? – Dziwie się
- Tata mnie tu zabrał kiedy miałam kilka lat. – Odpowiada Ev głosem niezdradzającym żadnych emocji.
Nie wiem jak się czuje. Prawie nigdy nie rozmawiamy o naszych poprzednich rodzinach. Wiem, że wywołałam tym w niej falę smutnych rozmyśleń. Czuje ukłucie poczucia winy. Nie wiem co myśleć. Poczucie winy i rozmyślenia zajmuje większość moich myśli. Kim byli jej rodzice? Czy zginęli tak samo jak moi? Jak zginęli moi? Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale wiem, że Ev musi choć trochę pamiętać. Nie chce jej pytać i chce wiedzieć. Nie, nie wiem czy chce wiedzieć. Nigdy nad tym nie myślałam. Wydaje mi się to być zbyt przytłaczające. Prawie nie zauważam kiedy chłopcy proponują żebyśmy na coś zapolowały i zebrały rośliny. Zgadzam się. Z błogością oddalam się od obozowiska.
Czuje, że potrzebuje spokoju. Czy jedna odpowiedź może mnie tak po prostu wyprowadzić z równowagi. Kucam przy krzaczku pełnym jagód. Oceniam je. Ich zapach, wygląd, liście krzewu… Jasne że są jadalne. Zbieram je. Najwyżej je zostawimy. Coś na pewno zje nasze resztki.
Szukam innych znajomych roślin. Znajduje kilka, ale nie są one zbyt smaczne, więc zostawiam je. Na razie nie głodujemy, więc nie mam zamiaru jeść takich paskudztw.
Głód.
Czy tak zginęli?  Czy po prostu pewnego dnia nie mieli już ani okruszka?
Staram się odtrącić od siebie te myśli.
Co wie Evanlyne?  Czy wie, jak zginęli rodzice nas wszystkich? Czy pamięta coś jeszcze?  Kim była zanim trafiła tutaj?
M mojej głowie pojawia się pulsujący gniew. Nie mam pojęcie czemu. Nie mam pojęcia na co. Chcę krzyczeć. Chce po prostu zniszczyć ten cały chory świat.
Pierwszy. Ataki. Bieda. Bunt. Walka. Krew niewinnych. Śmierć.
Dopiero zaczynam podróż, a już mi huczy od tego wszystkiego w głowie. Chwytam kamień i z wściekłością rzucam nim w korę. Tępy dźwięk odbija się w mojej głowie jak te wszystkie myśli. Czemu… nie potrafię nawet uformować tego pytania. Jest za dużo „czemu”.
Czemu to wszystko tak wygląda? Czemu to życie nie może być łatwiejsze? Czemu wszyscy giną? Czemu do cholery jasnej to wszystko tak wygląda?!
Nie wiem jak się w końcu uspokajam. Pamiętam gniew, który nagle zniknął. Gdzieś w środku mnie. Wracam do obozu z jagodami. Przystaje na skraju drzew.
Chłopcy już rozłożyli obozowisko. Konie są rozsiodłane, namioty rozstawione, na środku płonie ognisko. Ale nie to przyciąga moją uwagę.
Z boku, stoją sprawcy tego bałaganu, a może raczej porządku. Sean przygląda się czemuś z założonymi rękami. W jego oczach widzę nieumiejętnie skrywany podziw. Podążam za jego wzrokiem. Josh.
 Walczy on z niewidzialnym przeciwnikiem. Porusza mnie płynność jego ruchów, ta pewność przy każdym kroku. Sprawia wrażenie jakiegoś tańca. A może tak wygląda poezja?
Stoję niezdolna do najmniejszego ruchu przez chwilę, po czym się otrząsam z tego dziwnego stanu.  Udaje, że nie wywiera to na mnie zbyt dużego wrażenia.
- Przyniosłam jagody – oznajmiam.
Josh przerywa swój trening. Czuje w sercu niewytłumaczalne ukucie żalu. Jakby to miało jakieś znaczenie!
Chłopcy podchodzą do mnie. Ev wynurza się z lasu trzymając trzy martwe króliki.
- Zróbmy może koktajl – żartuje Josh i zaczyna się śmiać.
Nie wiem czemu, udziela mi się jego wesołość. Wprawdzie się nie śmieje, ale na mojej twarzy pojawia się dawno nie widziany uśmiech.
Reszta obozowania mija dość szybko: przygotowanie potrawki, podgryzanie jagód, żarty, wesołość Fire’a…  Nie orientuje się nawet kiedy pojawia się noc i miarowe oddechy snu.
____
Tęskniliście przez tydzień nieobecności? Brak weny. Obecnie jadę na obóz, ale dzięki mojej wzmożonej pracy, za 6 dni znowu sobie poczytacie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz