8 czerwca 2013

6.Przysięga



Siedzę na fotelu obok Josha. Ev i Sean ciągle się kłócą. Nawet nie mamy szansy wtrącić jakiegoś zdania, nie licząc „Nie drzyjcie się na cały dom.”. W końcu zapada decyzja. Jak łatwo można się było spodziewać, jadę. Trzy głosy na jeden to wystarczająca przewaga. Ev w końcu się zgodziła, chodź z niechęcią. Wie, że to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Wychodzę z salonu. Towarzyszy mi dziwne uczucie. Dziś, w środku nocy wyjeżdżamy. Powieszanie niecierpliwości z tęsknotą i chęcią zapamiętania wszystkie całkowicie zajmuje mój mózg. Mam nadzieje że Shaila jeszcze nie śpi. Wchodzę po schodach, aby dotrzeć do jej pokoju. Siedzi w łóżku, przebrała się już nawet w piżamę.
- Czemu cię tak długo nie było? – pyta swoim dziecięcym głosem.
- Musiałam porozmawiać z Ev. Wybrałaś sobie jakąś bajkę? – pytam.
Shaila kiwa głową. Wychodzi spod kołdry i drepta pod półkę. Będzie mi jej brakowało. Nie pokazuje tego po sobie. Chłonę wspomnienia. Muszą wystarczyć na jakiś czas.
Dziewczynka wraca z książką. Patrzę na tytuł. „Bitwa o Caelumie”. Bardzo lubi tą książkę. Kiedy byłyśmy młodsze wszystkie ją lubiłyśmy. Nie za bardzo przemawiały do nas księżniczki, więc czytałyśmy o wojowniczce walczącej z przedwiecznym. Podobno to się działo koło puszczy Endlandzkiej, ale w to nie wierzę. Przecież przedwieczni są tylko w bajkach. Na dodatek nie słyszałam niczego innego o tejże bitwie oprócz tej książki, choć podobno działo to się dość niedaleko Sithole.
Shaila już się wślizgnęła pod kołdrę, więc zaczynam czytać. Jeszcze trudniej uwierzyć w tą baśń, bo podobno ta kobieta nie miała hełmu. Ani najwyraźniej jakiegokolwiek imienia. Wojowniczka; Wojowniczka; Wojowniczka Losu; Wojowniczka; Wojowniczka Śmierci – chyba nawet idiota by już zauważył, że jest wojowniczką. Taaak, to jest bardzo ważne. Jest wojowniczką.  I nie ma imienia. Albo jednak nie, zmieniam zdanie- najprawdopodobniej ma na imię Wojowniczka. „Hej! Wojowniczko! Choć poplotkować!” Nazwisko panieńskie to może być Losu, ale pewnie ma po jakimś zmarłym mężu „Śmierci”. Mąż na pewno nazywał się „Mąż Śmierci”. Nie, jego imię i nazwisko nie mają powiązania z jego losem. Kompletnie nic.
- A wtedy Wojowniczka zjawiła się na wzgórzu, przebieg bitwy natychmiast się zmienił… W prawej ręce trzymała miecz, a lewa świeciła na niebiesko…
Patrzę na Shailę. Śpi. Odkładam książkę na bok i na palcach schodzę na dół. Są tam Alice i Jerami. Obstawiam że Dave zajął się sobą, a Martin rozmawia z Ev. Inni śpią.
Alice robi jakieś dziwne wygibasy. Coś między skakaniem, kopaniem i boksowaniem. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
- Co wy robicie? – pytam próbując złapać oddech.
-Gramy w kalambury – odpowiada mi z pełną powagą Jeremi. Wydaje się być zawsze poważny, ale tak naprawdę można się z nim całkiem nieźle bawić.
Parskam śmiechem
- To co to niby ma być?
-TIM!– nagle krzyczy
- Ciszej… - syczę – Nie tylko wy jesteście w tym domu.
- Teraz twoja kolej. – Alice zwraca się do Jeremiego, zupełnie mnie ignorując. Wiem, że chce się ze mną podrażnić – Rox, grasz?
- Tim wcale tak nie chodzi. – stwierdza Jer
- Niech stracę – stwierdzam, ignorując go.
Cóż, wieczór mija dość ciekawie. Odegranie przepiórki jednak nie jest takie proste, jakie się wydaje.  A budyń, wygląda tak samo jak galaretka. Odegranie kubka okazało się być najłatwiejszym zadaniem.
Co chwilę się śmiejemy. Jer mógłby zostać prawnikiem. Potrafi nam powiedzieć, że galaretka ma inny kształt, tylko my to źle odgrywamy. Oczywiście używa trudnego słownictwa. I tak nie dostaję punktów.
Koniec końców wygrywa Alice. Jest całkiem niezła w zgadywaniu rzeczy których nie da się odgadnąć.
Kiedy jest już dość późno, idziemy do pokoi. Odprowadzając Alice widzę, że Shaila nadal twardo śpi.
***
Leżę. Nie mogę zasnąć. Dość niedawno do pokoju weszła także Ev. Ona już śpi, a ja ciągle nie mogę zamknąć oczu. Nie wiem jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Nie mam pojęcia kiedy tu znowu wrócę. Na pewno będę tęsknić. Nawet się nie widziałam z Davem mając świadomość, że długo go nie zobaczę. Wtedy zapamiętuje więcej.
Przewracam się z boku na bok. Próbuje się wsłuchać w miarowe oddychanie mojej siostry, ale to nie pomaga mi w zaśnięciu.
W końcu wstaje z łóżka. Ubieram się. Chcę jeszcze raz zobaczyć okolicę, skoro nie mogę zasnąć. Przynajmniej tyle pożytku z bezsenności.
Skradam się po domu jak najciszej. W każdym pokoju słychać tylko miarowe oddechy. Powinno mnie to usypiać, ale niemal nie zauważam tego faktu.
Wychodzę z domu. Miasto też śpi. Jednak ktoś jest na ulicach – strażnicy. Pierwszy nie próżnuje.
Chowam się w zaułku aby mnie nie zauważyli. Kiedy tupot butów cichnie, delikatnie się wychylam. Czuje ciężar monety w kieszeni. Już wiem gdzie idę.
Fontanna nadal stoi. Mimo że po drodze do niej mijam parę patroli, nikogo nie ma w jej pobliżu. Patrzę w tafle wody. Co obiecasz w tym roku, Jones?
Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Nie mam zamiaru obiecać że uda mi się ustrzelić królika. To teraz nie będzie miało sensu. Chce wymyślić coś sensownego, czego uda mi się dotrzymać. Przydałoby się coś z wojną i Pierwszym. Nie mam pojęcia co.
Aż nagle świta mi w głowię myśl. To jedno zdanie oznacza wszystko co chce zrobić. Wszystko, co muszę i powinnam zrobić. Wyciągam monetę i podchodzę do fontanny. Szum wody mnie uspokaja.
- Zmienię mój los. –mówię.
Moneta tonie. Przysięga została złożona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz