Siedzę na fotelu
obok Josha. Ev i Sean ciągle się kłócą. Nawet nie mamy szansy wtrącić jakiegoś
zdania, nie licząc „Nie drzyjcie się na cały dom.”. W końcu zapada decyzja. Jak
łatwo można się było spodziewać, jadę. Trzy głosy na jeden to wystarczająca
przewaga. Ev w końcu się zgodziła, chodź z niechęcią. Wie, że to jedyne
rozsądne rozwiązanie.
Wychodzę z salonu.
Towarzyszy mi dziwne uczucie. Dziś, w środku nocy wyjeżdżamy. Powieszanie
niecierpliwości z tęsknotą i chęcią zapamiętania wszystkie całkowicie zajmuje
mój mózg. Mam nadzieje że Shaila jeszcze nie śpi. Wchodzę po schodach, aby
dotrzeć do jej pokoju. Siedzi w łóżku, przebrała się już nawet w piżamę.
- Czemu cię tak
długo nie było? – pyta swoim dziecięcym głosem.
- Musiałam
porozmawiać z Ev. Wybrałaś sobie jakąś bajkę? – pytam.
Shaila kiwa głową.
Wychodzi spod kołdry i drepta pod półkę. Będzie mi jej brakowało. Nie pokazuje
tego po sobie. Chłonę wspomnienia. Muszą wystarczyć na jakiś czas.
Dziewczynka wraca z
książką. Patrzę na tytuł. „Bitwa o Caelumie”. Bardzo lubi tą książkę. Kiedy
byłyśmy młodsze wszystkie ją lubiłyśmy. Nie za bardzo przemawiały do nas
księżniczki, więc czytałyśmy o wojowniczce walczącej z przedwiecznym. Podobno
to się działo koło puszczy Endlandzkiej, ale w to nie wierzę. Przecież
przedwieczni są tylko w bajkach. Na dodatek nie słyszałam niczego innego o
tejże bitwie oprócz tej książki, choć podobno działo to się dość niedaleko
Sithole.
Shaila już się
wślizgnęła pod kołdrę, więc zaczynam czytać. Jeszcze trudniej uwierzyć w tą
baśń, bo podobno ta kobieta nie miała hełmu. Ani najwyraźniej jakiegokolwiek
imienia. Wojowniczka; Wojowniczka; Wojowniczka Losu; Wojowniczka; Wojowniczka
Śmierci – chyba nawet idiota by już zauważył, że jest wojowniczką. Taaak, to jest
bardzo ważne. Jest wojowniczką. I nie ma
imienia. Albo jednak nie, zmieniam zdanie- najprawdopodobniej ma na imię
Wojowniczka. „Hej! Wojowniczko! Choć poplotkować!” Nazwisko panieńskie to może
być Losu, ale pewnie ma po jakimś zmarłym mężu „Śmierci”. Mąż na pewno nazywał
się „Mąż Śmierci”. Nie, jego imię i nazwisko nie mają powiązania z jego losem.
Kompletnie nic.
- A wtedy
Wojowniczka zjawiła się na wzgórzu, przebieg bitwy natychmiast się zmienił… W
prawej ręce trzymała miecz, a lewa świeciła na niebiesko…
Patrzę na Shailę.
Śpi. Odkładam książkę na bok i na palcach schodzę na dół. Są tam Alice i
Jerami. Obstawiam że Dave zajął się sobą, a Martin rozmawia z Ev. Inni śpią.
Alice robi jakieś
dziwne wygibasy. Coś między skakaniem, kopaniem i boksowaniem. Nie mogę się
powstrzymać od śmiechu.
- Co wy robicie? –
pytam próbując złapać oddech.
-Gramy w kalambury
– odpowiada mi z pełną powagą Jeremi. Wydaje się być zawsze poważny, ale tak
naprawdę można się z nim całkiem nieźle bawić.
Parskam śmiechem
- To co to niby ma
być?
-TIM!– nagle
krzyczy
- Ciszej… - syczę –
Nie tylko wy jesteście w tym domu.
- Teraz twoja
kolej. – Alice zwraca się do Jeremiego, zupełnie mnie ignorując. Wiem, że chce
się ze mną podrażnić – Rox, grasz?
- Tim wcale tak nie
chodzi. – stwierdza Jer
- Niech stracę –
stwierdzam, ignorując go.
Cóż, wieczór mija
dość ciekawie. Odegranie przepiórki jednak nie jest takie proste, jakie się
wydaje. A budyń, wygląda tak samo jak
galaretka. Odegranie kubka okazało się być najłatwiejszym zadaniem.
Co chwilę się
śmiejemy. Jer mógłby zostać prawnikiem. Potrafi nam powiedzieć, że galaretka ma
inny kształt, tylko my to źle odgrywamy. Oczywiście używa trudnego słownictwa.
I tak nie dostaję punktów.
Koniec końców
wygrywa Alice. Jest całkiem niezła w zgadywaniu rzeczy których nie da się
odgadnąć.
Kiedy jest już dość
późno, idziemy do pokoi. Odprowadzając Alice widzę, że Shaila nadal twardo śpi.
***
Leżę. Nie mogę
zasnąć. Dość niedawno do pokoju weszła także Ev. Ona już śpi, a ja ciągle nie
mogę zamknąć oczu. Nie wiem jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Nie mam
pojęcia kiedy tu znowu wrócę. Na pewno będę tęsknić. Nawet się nie widziałam z
Davem mając świadomość, że długo go nie zobaczę. Wtedy zapamiętuje więcej.
Przewracam się z
boku na bok. Próbuje się wsłuchać w miarowe oddychanie mojej siostry, ale to
nie pomaga mi w zaśnięciu.
W końcu wstaje z
łóżka. Ubieram się. Chcę jeszcze raz zobaczyć okolicę, skoro nie mogę zasnąć.
Przynajmniej tyle pożytku z bezsenności.
Skradam się po domu
jak najciszej. W każdym pokoju słychać tylko miarowe oddechy. Powinno mnie to
usypiać, ale niemal nie zauważam tego faktu.
Wychodzę z domu.
Miasto też śpi. Jednak ktoś jest na ulicach – strażnicy. Pierwszy nie próżnuje.
Chowam się w zaułku
aby mnie nie zauważyli. Kiedy tupot butów cichnie, delikatnie się wychylam.
Czuje ciężar monety w kieszeni. Już wiem gdzie idę.
Fontanna nadal
stoi. Mimo że po drodze do niej mijam parę patroli, nikogo nie ma w jej
pobliżu. Patrzę w tafle wody. Co obiecasz w tym roku, Jones?
Szczerze powiedziawszy
nie mam pojęcia. Nie mam zamiaru obiecać że uda mi się ustrzelić królika. To teraz
nie będzie miało sensu. Chce wymyślić coś sensownego, czego uda mi się dotrzymać.
Przydałoby się coś z wojną i Pierwszym. Nie mam pojęcia co.
Aż nagle świta mi w
głowię myśl. To jedno zdanie oznacza wszystko co chce zrobić. Wszystko, co muszę
i powinnam zrobić. Wyciągam monetę i podchodzę do fontanny. Szum wody mnie uspokaja.
- Zmienię mój los. –mówię.
Moneta tonie. Przysięga
została złożona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz