29 czerwca 2013

7. Konie



- Rox… Roxy… - budzi mnie w nocy szept. Czyli jednak udało mi się zasnąć po powrocie. Próbuje coś zobaczyć w ciemności ogarniającej pokój.
Szafka, dywan, dwa tobołki…  Wzrok przyzwyczaja mi się do ciemności. Widzę szczegóły. Spodnie na szafce, które sama tam rzuciłam. Moje zielone oczy badają przestrzeń. W końcu odnajduje stojącą postać.

- Szybko się przebierz – szepcze Evanlyne - Zaraz jedziemy.
Czyli jednak to nie był sen. Chyba nawet nie miałam takich wątpliwości wcześniej, ale miło by było dowiedzieć się że Pierwszy nie istnieje.
Kiedy Ev wychodzi z pokoju z jukami, ja chwytam moje rzeczy i przebieram się. Uświadamiam sobie, że może widzę to ostatni raz. Że może nigdy nie wrócę.
Ale nie mogę zawrócić. Złożyłam przysięgę. To jedyna słuszna decyzja. To jedyne co mogę zrobić – walczyć do ostatniego tchu. Za wolność.
Wychodzę jak najciszej umiem. Nie widzę nigdzie Evanlyne, więc idę do drzwi. Schody skrzypią, mimo że staram się iść jak najciszej umiem. Jednak nikt się nie budzi. Wkładam moje buty. Cienkie podeszwy tłumią dalsze kroki.
Ev jest na zewnątrz. Chyba kłóci się z Joshem sądząc po gestykulacji. Nie wiem. Nie słyszę ich. Szepczą. Czekam, aż skończą się kłócić. Po pewnym czasie mnie zauważa. Chyba rzuca jakieś przekleństwo i idzie do mnie.
- Będziemy musiały się przejść. – szepcze – Ktoś nie przyprowadził koni – rzuca oskarżycielskim tonem.
Nagle przez moją głowę przelatuje tysiąc myśli. Stukot kopyt. Straż. Duże, ciężkie zwierzęta….
- To dobrze. – mówię. Kiedy patrzy na mnie zaskoczona, tłumacze jej – Jest straż. Nic ci nie mówił?
Kręci głową w odpowiedzi. Jej oczy lekko zabłysły.
- Skąd wiesz? – pyta zaciekawiona.
- Kiedy wyszłaś wyjrzałam przez okno – kłamię bez zastanowienia.
Josh przywołuje nas gestem. Nie mam pojęcia czemu skłamałam.  Po prostu to było pierwsze co zaczęło mi się cisnąć na usta. Nie mam zamiaru wyjawić jej prawdy. Nie mam pojęcia czemu. To przecież nie jest istotne.
Stłumione odgłosy naszych kroków wyznaczają przebytą przez nas trasę. Nie trudno jest unikać straży – ich porządne, ciężkie buty robią swoje. Znam tą trasę - idziemy do lasu. Pewnie Sean ma tam konie. Chyba wygodniej byłoby je zostawić przy bramie miejskiej. Choć po zastanowieniu, lepiej nie – straż je z łatwością zauważy.
Bruk czasem staje się uklepaną ziemią, a do mnie zaczyna docierać szum drzew.  W nocy nawet on brzmi inaczej.
Drzewa wyglądają mroczniej, bardziej tajemniczo. Mimo że opuściliśmy miasto gdzie mogą nas złapać straże, nadal nic nie mówimy. Toniemy w ciemnej gęstwinie lasu w upiornym milczeniu pełnym przemyśleń.
Nie znoszę ciszy. Nie znoszę pustki. Skłania do przemyśleń – jeszcze tylko tyle brakuje. Wolę jak na razie działać. Nie myśleć. To mi na razie nijak nie pomoże.
W końcu widzę zarys pięciu koni, a obok nich Seana. Nie wiem, czy wiedział od początku że też z nimi jadę, czy też szybko zorganizował piątego konia. A może po prostu mieli w planie brać dwa juczne konie?  Nie, to trochę bez sensu. Chyba, że mają strasznie dużo rzeczy. Wtedy musimy sobie sprawić szóstego konia lub będziemy się przemieszczać bardzo powoli. Nie przypuszczam by brali coś zbędnego, więc zostawienie paru rzeczy nie wchodzi w grę.
- Jak widzicie udało mi się załatwić piątego konia –Fire’a- w tak krótkim czasie, - zaczyna Sean – ale jest mały problem. Jego temperament jest… cóż, porywczy. Jucznego z niego raczej nie zrobimy. Wygląda na to, że będę musiał na nim jechać. Chyba że ktoś jest świetnym jeźdźcem. – powiedział z nutką nadziei w głosie, jednak widząc nasze miny jego wyraz twarzy wrócił do poprzedniego stanu. – Rox, chyba pojedzie na Smoke, jest dość spokojna, więc powinnaś dać sobie radę…  Joke i Austin są bardzo…
Przestaje go słuchać i patrzę na konie. Próbuje zidentyfikować który jest tym piątym koniem. Wszystkie wydają mi się być równie spokojne. Klacz w biało-czarne łaty to na pewno Smoke – jest jedyną klaczą. W spokoju żuje sobie trawę, jednak w jej oczach widzę błysk sprytu i inteligencji. Wydaje mi się być dość cwana.
Kolejny jest przywiązany kasztanowy koń.  Wygląda na jucznego – spokojnie trochę udźwignie. Nie wygląda na za bardzo przyzwyczajonego do siodła.
Następny jest wysoki, brązowy koń z czarną, krótką grzywą i ogonem. Od czoła do końca pyska ma białą plamę. Ma też jakby podwójne biało-czarne skarpetki. Zachowuje się bardzo przyjaźnie. Gdy wyciąga do mnie swoją głowę zaczynam go głaskać. Patrzę na kolejne konie. Jeden biały, drugi jakby kremowy. Ten biały to chyba Joke. Więc ten musi być Austin.
Więc który to Fire?
Żałuje że nie mam marchewki ani jabłka. Rzucam wzrokiem na konie. Kremowy spokojnie skubie trawę. Może ten juczny nie jest juczny? To w takim razie który jest juczny? Austin? W takim razie mogę na nim jechać, a jucznym będzie ten niespokojny. Wtedy Sean może jechać na jakimś spokojniejszym koniu.
Idą, więc pytam ich o to jak ma na imię ten koń.  Sean marszczy brwi, jakby zdziwiło go to pytanie.
- To jest Fire – mówi po chwili milczenia.
-Fire? On nie jest niespokojny. – odpowiadam zdziwiona.
-W takim razie wsiądź na niego – sugeruje Josh z nutką szyderstwa w głosie.
Cóż, nie mogę ukryć jednego faktu – zdenerwował mnie tym zdaniem. Bez zastanowienia odrzucam juk i podchodzę do konia. Kontem oka widzę, że Ev nie chce żebym wsiadła na konia. Pewnie myśli że mnie zrzuci. Sama umiem o siebie zadbać.
Widzę czyjś ruch ręką na skraju mojego pola widzenia.
-… nauczyć się… - wyłapuje.
To mnie tylko jeszcze bardziej denerwuje. Nie za bardzo wiem jak wsiadać na konia, więc staje na pniaku do którego przywiązano konie. Kiedy Fire obraca się w moim kierunku, przerzucam nogę przez jego grzbiet. Wydaje mi się że z niego spadnę, więc lekko chwytam jego grzywy – jak gwardziści.
Czekam.  Czekam aż mnie zrzuci. Czekam aż zrobi cokolwiek. A on tylko podnosi łeb i rży wesoło. Patrzę na osłupiałe twarze Josha i Ev.
- Tak więc moja droga panno – zaczyna Sean – właśnie udało ci się poskromić konia.
***
I właśnie tak rozpoczynamy naszą podróż. Następny cel – Askirilia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz