- Rox… Roxy… -
budzi mnie w nocy szept. Czyli jednak udało mi się zasnąć po powrocie. Próbuje
coś zobaczyć w ciemności ogarniającej pokój.
Szafka, dywan, dwa
tobołki… Wzrok przyzwyczaja mi się do
ciemności. Widzę szczegóły. Spodnie na szafce, które sama tam rzuciłam. Moje
zielone oczy badają przestrzeń. W końcu odnajduje stojącą postać.
- Szybko się
przebierz – szepcze Evanlyne - Zaraz jedziemy.
Czyli jednak to nie
był sen. Chyba nawet nie miałam takich wątpliwości wcześniej, ale miło by było
dowiedzieć się że Pierwszy nie istnieje.
Kiedy Ev wychodzi z
pokoju z jukami, ja chwytam moje rzeczy i przebieram się. Uświadamiam sobie, że
może widzę to ostatni raz. Że może nigdy nie wrócę.
Ale nie mogę
zawrócić. Złożyłam przysięgę. To jedyna słuszna decyzja. To jedyne co mogę
zrobić – walczyć do ostatniego tchu. Za wolność.
Wychodzę jak
najciszej umiem. Nie widzę nigdzie Evanlyne, więc idę do drzwi. Schody
skrzypią, mimo że staram się iść jak najciszej umiem. Jednak nikt się nie
budzi. Wkładam moje buty. Cienkie podeszwy tłumią dalsze kroki.
Ev jest na
zewnątrz. Chyba kłóci się z Joshem sądząc po gestykulacji. Nie wiem. Nie słyszę
ich. Szepczą. Czekam, aż skończą się kłócić. Po pewnym czasie mnie zauważa.
Chyba rzuca jakieś przekleństwo i idzie do mnie.
- Będziemy musiały
się przejść. – szepcze – Ktoś nie przyprowadził koni – rzuca oskarżycielskim
tonem.
Nagle przez moją
głowę przelatuje tysiąc myśli. Stukot kopyt. Straż. Duże, ciężkie zwierzęta….
- To dobrze. –
mówię. Kiedy patrzy na mnie zaskoczona, tłumacze jej – Jest straż. Nic ci nie
mówił?
Kręci głową w
odpowiedzi. Jej oczy lekko zabłysły.
- Skąd wiesz? –
pyta zaciekawiona.
- Kiedy wyszłaś
wyjrzałam przez okno – kłamię bez zastanowienia.
Josh przywołuje nas
gestem. Nie mam pojęcia czemu skłamałam.
Po prostu to było pierwsze co zaczęło mi się cisnąć na usta. Nie mam
zamiaru wyjawić jej prawdy. Nie mam pojęcia czemu. To przecież nie jest
istotne.
Stłumione odgłosy
naszych kroków wyznaczają przebytą przez nas trasę. Nie trudno jest unikać
straży – ich porządne, ciężkie buty robią swoje. Znam tą trasę - idziemy do
lasu. Pewnie Sean ma tam konie. Chyba wygodniej byłoby je zostawić przy bramie
miejskiej. Choć po zastanowieniu, lepiej nie – straż je z łatwością zauważy.
Bruk czasem staje
się uklepaną ziemią, a do mnie zaczyna docierać szum drzew. W nocy nawet on brzmi inaczej.
Drzewa wyglądają
mroczniej, bardziej tajemniczo. Mimo że opuściliśmy miasto gdzie mogą nas
złapać straże, nadal nic nie mówimy. Toniemy w ciemnej gęstwinie lasu w
upiornym milczeniu pełnym przemyśleń.
Nie znoszę ciszy.
Nie znoszę pustki. Skłania do przemyśleń – jeszcze tylko tyle brakuje. Wolę jak
na razie działać. Nie myśleć. To mi na razie nijak nie pomoże.
W końcu widzę zarys
pięciu koni, a obok nich Seana. Nie wiem, czy wiedział od początku że też z
nimi jadę, czy też szybko zorganizował piątego konia. A może po prostu mieli w
planie brać dwa juczne konie? Nie, to
trochę bez sensu. Chyba, że mają strasznie dużo rzeczy. Wtedy musimy sobie
sprawić szóstego konia lub będziemy się przemieszczać bardzo powoli. Nie
przypuszczam by brali coś zbędnego, więc zostawienie paru rzeczy nie wchodzi w
grę.
- Jak widzicie
udało mi się załatwić piątego konia –Fire’a- w tak krótkim czasie, - zaczyna
Sean – ale jest mały problem. Jego temperament jest… cóż, porywczy. Jucznego z
niego raczej nie zrobimy. Wygląda na to, że będę musiał na nim jechać. Chyba że
ktoś jest świetnym jeźdźcem. – powiedział z nutką nadziei w głosie, jednak
widząc nasze miny jego wyraz twarzy wrócił do poprzedniego stanu. – Rox, chyba
pojedzie na Smoke, jest dość spokojna, więc powinnaś dać sobie radę… Joke i Austin są bardzo…
Przestaje go
słuchać i patrzę na konie. Próbuje zidentyfikować który jest tym piątym koniem.
Wszystkie wydają mi się być równie spokojne. Klacz w biało-czarne łaty to na
pewno Smoke – jest jedyną klaczą. W spokoju żuje sobie trawę, jednak w jej
oczach widzę błysk sprytu i inteligencji. Wydaje mi się być dość cwana.
Kolejny jest
przywiązany kasztanowy koń. Wygląda na
jucznego – spokojnie trochę udźwignie. Nie wygląda na za bardzo
przyzwyczajonego do siodła.
Następny jest
wysoki, brązowy koń z czarną, krótką grzywą i ogonem. Od czoła do końca pyska
ma białą plamę. Ma też jakby podwójne biało-czarne skarpetki. Zachowuje się
bardzo przyjaźnie. Gdy wyciąga do mnie swoją głowę zaczynam go głaskać. Patrzę
na kolejne konie. Jeden biały, drugi jakby kremowy. Ten biały to chyba Joke.
Więc ten musi być Austin.
Więc który to Fire?
Żałuje że nie mam
marchewki ani jabłka. Rzucam wzrokiem na konie. Kremowy spokojnie skubie trawę.
Może ten juczny nie jest juczny? To w takim razie który jest juczny? Austin? W
takim razie mogę na nim jechać, a jucznym będzie ten niespokojny. Wtedy Sean
może jechać na jakimś spokojniejszym koniu.
Idą, więc pytam ich
o to jak ma na imię ten koń. Sean
marszczy brwi, jakby zdziwiło go to pytanie.
- To jest Fire –
mówi po chwili milczenia.
-Fire? On nie jest
niespokojny. – odpowiadam zdziwiona.
-W takim razie
wsiądź na niego – sugeruje Josh z nutką szyderstwa w głosie.
Cóż, nie mogę ukryć
jednego faktu – zdenerwował mnie tym zdaniem. Bez zastanowienia odrzucam juk i
podchodzę do konia. Kontem oka widzę, że Ev nie chce żebym wsiadła na konia.
Pewnie myśli że mnie zrzuci. Sama umiem o siebie zadbać.
Widzę czyjś ruch
ręką na skraju mojego pola widzenia.
-… nauczyć się… -
wyłapuje.
To mnie tylko
jeszcze bardziej denerwuje. Nie za bardzo wiem jak wsiadać na konia, więc staje
na pniaku do którego przywiązano konie. Kiedy Fire obraca się w moim kierunku,
przerzucam nogę przez jego grzbiet. Wydaje mi się że z niego spadnę, więc lekko
chwytam jego grzywy – jak gwardziści.
Czekam. Czekam aż mnie zrzuci. Czekam aż zrobi
cokolwiek. A on tylko podnosi łeb i rży wesoło. Patrzę na osłupiałe twarze
Josha i Ev.
- Tak więc moja
droga panno – zaczyna Sean – właśnie udało ci się poskromić konia.
***
I właśnie tak
rozpoczynamy naszą podróż. Następny cel – Askirilia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz