16 marca 2013

3. Najazd

Hej. Dzisiaj wyjątkowo piszę na początku ze względu na pewną zmianę. Otóż jak zauważyliście zniknął odtwarzacz na górze strony. To ze względu na to, że będę dodawać inny teledysk do każdego postu. Próbowałam wam zrobić samą muzykę, ale niestety nie udało mi się :(
 Odtwarzacz znajdzie się w miejscu w którym piosenka zaczyna pasować do tekstu. Muzyka zacznie lecieć kiedy ją włączycie i będzie lecieć aż jej nie wyłączycie.
 _____
-Evanlyne! Evanlyne! – wołam.
Czuje że biegnę w jej kierunku. Nie wiem nawet zaczęłam biec do niej. To jest takie… nierealne. Za chwilę przyjdą tu ludzie Pierwszego. Będą wszystkich przymusowo zaciągać do wojska. Zabiją pełno ludzi, właśnie tych, którzy nie zgodzą się. Zniszczą jeszcze pół miasta – jak każde znudzone wojsko.
- Evanlyne! – krzyczę znowu.
Patrzę za siebie, teraz już chyba wszyscy wiedzą o nadciągającym niebezpieczeństwie. Koło bramy jest pięciu jeźdźców – pewnie zwiadowców. Ogłoszą podbicie tego miejsca przez Pierwszego ale i także jako pierwsi znajdą drogie łupy. Zabiją buntowników, spalą domy nieposłusznych.  Jeźdźcy się wjeżdżają do miasta i rozdzielają się. Dobiegam w okolice straganu. Jeszcze go nie widzę, Kolejne pośpieszne zerknięcie za siebie. Jadą na koniach, są coraz bliżej. Rozproszyli się, jadą po przeróżnych ulicach. Widzę pierwsze płomienie liżące pola. Nie jestem w stanie odróżnić krzyków ludzi od krzyków umierających. Muszę znaleźć Evanlyne, spakować choć trochę rzeczy i lecieć do domu. I… co wtedy? I tak przyjdą. Musimy uciekać do lasu. Wrócimy kiedy to wszystko się skończy. Nagle uświadamiam sobie coś strasznego.
-DAVE!!! – krzyczę jak najgłośniej umiem.
Muszę go znaleźć. Nie da sobie rady. Nie chce jednak zostawiać Evanlyne. Decyduje się w końcu zostawić Evanlyne. Da sobie radę. Przypuszczam że wpadła na to samo co ja, poza tym… Pewnie myśli że jest ze mną poszliśmy w tym samym kierunku. Próbuje się zatrzymać ale tłum pcha mnie do przodu. Skręcam w mniej zatłumioną uliczkę. Nie przejdę w drugą stronę. Ale… nie mogę go zostawić. Wspinam się na budynek. Nie udzie mi tak łatwo jak wspinanie się na drzewa. Staram się wchodzić w taki sam sposób jak na wysokie drzewa. Lewa ręka, prawa ręka, lewa noga, prawa noga. Zawsze stoję na przynajmniej trzech kończynach. Kilka razy niemal się spadam, ale udaje mi się utrzymać.



W końcu stoję na dachu. Pożar już trawi kilka domów. Czerwone, wiecznie głodne płomienie szukają już następnych. Wiele, wiele ludzi przewala się ulicami miasta. Niektórzy leżą. Nie ruszają się. Niektórych zdobią czerwone plamy wokół ran. Inni po prostu leżą, jakby słodko spali. Różnica jest taka, że się nie obudzą. Tłum nie zwraca na to uwagi, każdy chce ratować siebie. Z moich ust wyrywa się szloch. Łzy zaczynają swobodnie spływać po moich policzkach. Czas płynie wolniej, krzyki są jakby bardziej stłumione. Co jeśli Dave należy do nich? Co jeśli tłum już zmiażdżył Evanlyn, Josha i Seana? Co jeśli nigdy ich już nie zobaczę? Kap. Pierwsza z łez trafia w dach. Spływa po stromej powierzchni prosto do rynny, wyżłabiając koryto wśród brudu.  Muszę się pozbierać. Dave nie da sobie rady sam. Jest tu całkowicie bezbronny. O bogowie! On ma tylko osiem lat!
Ale… muszę też pamiętać o innych. Jeśli tylko ktoś przyjdzie pot nasz dom… Oni nie będą bezpieczni! Nasz dom jest w głębi miasta! Za chwile będą tam żołnierze. Na razie to tylko zwiadowcy a... Co tutaj się dzieje?!
Nie widzę Evanlyn, ale wiem, gdzie powinna być. Powinna mnie usłyszeć. Nabieram dużo powietrza w płuca. Nie wiem czy się przebije wśród krzyków, ale muszę spróbować.
- Ev! Zabierz resztę z domu, idźcie do lasu!!!
Wracam do szukania wzrokiem Dave’a. Moją uwagę zwraca jedna kobieta, która próbuje ratować innych. Znam ją, to Clare, jest ona medyczką. Bliżej ją poznałam, kiedy razem z Ev szukałyśmy kogoś do którego pójdę się uczyć. Chodziłyśmy od rzemieślnika do rzemieślnika, miałam krótkie lekcje zawodu. Zostałabym medyczką, gdyby się nie okazało, że najlepiej mi idzie garncarstwo. Śledzę ją wzrokiem.  Kto wie, może go znalazła? Znała go, więc gdyby go tylko zobaczyła zajęłaby się nim. Kobieta podbiega do bocznej uliczki, z doświadczenia wiem że jest ślepa. Widzę tam wiele leżących ludzi. Urządziła szpital. Wertuje twarze zebranych. Nie ma wśród nich mojego brata. Kamień spada mi z serca, a na jego miejsce wskakuje następny. Nie jest ranny, ale możliwe że nieżywy.
-DAVE!!!  - wołam i ścieram kolejne łzy.
Wracam wzrokiem do Clare. Kobieta stara się przemknąć między ludźmi, by dotrzeć do kolejnej osoby. Druga strona ulicy jest zbyt daleko, by można było przedrzeć się przez tłum. Działa więc po swojej stronie. Idzie przyciśnięta do ścian budynku. Dociera do człowieka, który leży na ziemi. Schyla się, wyciąga ku niemu rękę. On jest za daleko. Robi krok w jego stronę, jej wyciągnięte palce próbują go schwytać…
Kolejna fala tłumu. Rozpędzeni ludzie wbiegają na nią. Nie wynurza się z tłumu. Nie wiem ile czasu mija. Nie jestem też w stanie oderwać oczu od miejsca w którym powinna być. Fala znowu przerzedza się.  Próbuje wypatrzeć Clare.
W końcu ją zauważam. Leży na ziemi. Nie rusza się. Czekam na chodźmy najmniejszy ruch, który jednak nie następuje. Jej palce są zaciśnięte na koszuli mężczyzny, którego próbowała uratować. Wstrząsa mną kolejna fala szlochu. To jest takie… niesprawiedliwe. Ona chciała kogoś uratować! Była lepsza od nas wszystkich razem wziętych! Chce ją zastąpić, pomóc rannym… ale nie potrafię. Wizja przechodzenia przez zatłoczone ulice paraliżuje mnie strachem. Nie jestem taka jak ona choćby w najmniejszej części. Poczucie niesprawiedliwości otacza mnie, nie mogę się go pozbyć. Zupełnie jakby zastąpiłoby mi ono powietrze. Ale też nie mogę zostawić Dave. To mi przypomina po co tu jestem, ale i pozwala znaleźć wymówkę przed samą sobą. „Wrócę do nich, kiedy znajdę Dave” oszukuje się. Wiem że tak się nie stanie. Ale mam jakiś cel, który wyrywa mnie ze świata łez i szlochu.
Przemierzam wzrokiem ulice dłuższe i krótsze. Wertuje tłum, nikt nie może się schować przed moim wzrokiem. Muszę go szybko znaleźć. Co jeśli dołączył do tych wszystkich ludzi, do Clare i mężczyzny którego próbowała uratować? Co jeśli już nigdy nie wstanie z ziemi? Co jeśli…? Nie! Nie mogę się tym zadręczać. Muszę go po prostu znaleźć. I powstrzymać ten cholerny płacz! Po raz kolejny ocieram łzy. Przeszkadzają mi w szukaniu. Po kilku sekundach wszystko znowu jest rozmyte. Przynajmniej nie szlocham.
Przemierzyłam już wszystkie większe uliczki. Teraz zajmuje się wszystkimi bocznymi. Tam tłum jest nieco mniejszy. Dave jest sprytny, pewnie znalazł jakiś sposób by nic mu się nie stało. Nie jestem w stanie uwierzyć w tą myśl, ale próbuje się jej uczepić, jak ostatniej deski ratunku. To moja nadzieja, nie mogę dopuścić by zginęła.
Docieram do niemal pustej, ale bardzo wąskiej i zaniedbanej uliczki. Widzę go. Brązowa czupryna. Mam ochotę się roześmiać. Znalazłam go! …ale zaraz, zaraz! On idzie z jakąś dziewczyną. Blond kucyk. Rozpoznaje ją niemal natychmiast – Alice. Jest po zupełnie innej stronie niż nasz dom! Wiem co to znaczy, ale nie chce dopuścić do siebie tej myśli – całe moje rodzeństwo - Shelia, Dave, Jerami, Alice i Mark - są w mieście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz