W życiu zapominamy o wielu
rzeczach. O dniach spędzonych na odkrywaniu.
O godzinach, spędzonych na planowaniu. O minutach spędzonych na
celowaniu. Jedyne co pamiętamy to moment wystrzału. Kilka sekund. Puszczenie
cięciwy w łuk. Naciśnięcie spustu kuszy. Krótki ruch ręką przez który wypada
kamień z rozpędzonej procy. I moment w którym oceniamy zdobycz. Z doświadczenia
wiesz że dość często to królik, łasica. Przy większym szczęściu sarna.
- Brawo. – stwierdza Evanlyne kiedy
pokazuje jej zabitego przeze mnie małego królika. – Chyba pierwszy raz udało ci
się trafić zwierze w głowę z tej twojej małej procy – to chyba ma być
komplement, ale raczej jejnie wyszło. Za to trzeba przyznać że mówi prawdę.
No, może nie licząc rozmiaru mojej
procy.
- A jak tam u ciebie? Złapałaś
jakąś sarnę? – pytam pełna nadziei. Sarna jest dość spora i trudna do
zestrzelenia, przez co można ją drogo sprzedać. Ale choć Evanlyne jest świetną
łuczniczką, teraz kręci głową.
- Dwie łasice i trzy gęsi. Ale
widziałam ślady gryfa. Myślisz że dlaczego dałam tak szybko sygnał do wracania?
– oj, to wszystko wyjaśnia. Miałyśmy szczęście. Taki gryf może bez problemu
porwać dorosłego często, więc często robi z niego przystawkę. Idealny materiał
na posiłek – mało może się bronić, dużo ich, a jesteśmy na tyle duzi że można
się nami najeść. Ev pędzi dalej z pytaniami, więc nie mam czasu na jakiś
komentarz.– Znalazłaś jakieś zioła, Roxi? – używa mojego przezwiska. Dość
dziwnie się je wymawia, bo bardziej „Roksai” niż „Roksi”. Powinno się je pisać „Roxai” albo
„Rox-i”, ale wszyscy stwierdzili że to „Roxi”
- Jak zwykle. – odpowiadam z
nieskrywaną dumą.
Idziemy w kierunku domu z torbami
wypełnionymi po brzegi. Ciągle mam procę
w gotowości. Sama ją zrobiłam, więc jestem z niej dumna mimo tego, że jest dość
prosta. Skurzane miejsce na kamień, przywiązany do niego sznur i tyle. Niby nic
niesamowitego, ale godziny formowania kawałka skóry mówią same za siebie. W
głębi serca skrywam nadzieje na więcej zdobyczy. Kto wie, może jakaś sarna nie
zauważy ścieżki? Raczej w to wątpię bo wszystkie zwierzęta raczej trzymają się
z daleka od ścieżki. Dochodzimy do skraju lasu. Muszę spiąć końce procy tak, że
wygląda jak pasek. Kamyki też mam zawsze przy sobie – jako naszyjnik.
Ja i Evanlyn mamy to samo nazwisko,
ale nie jesteśmy spokrewnione. Nikt w tej wiosce nie jest spokrewniony.
Powstała przez Pierwszego, zaraz po podbiciu dużej ilości miast. Po wymordowaniu żołnierzy zostały wdowy.
Zwozimy wszystkie do małych wiosek! Zostały też sieroty. Damy je tym wdową!
Oczywiście nikt nie może znać swojego pochodzenia… Nikt nie wie czy jest
dzieckiem bohatera, mordercy czy przypadkowej ofiary. W moim przypadku obstawiam to ostatnie. Nie
mam chyba nawet najdelikatniejszej mocy. No, może jeden talent – kamuflaż. Od „a” do „z”. Od wytworzenia farbek, do
kamuflażu i charakteryzacji. Nasza rodzina dostaje nieco pieniędzy ze sprzedaży
moich farbek więc dość sporo czasu spędzam na wyrabianiu nich. Szykuje mi się
także kariera garncarza. Wbrew pozoru robienie garnka i zmienianie twarzy jest
bardzo podobne do siebie.
Jutro będzie Jesienny Jarmark – szykuje się
sporo pracy, ale i wrażeń. Pewnie przyjedzie Sean. Jest naszym dobrym znajomym,
mimo że jest synem zamożnego kupca. Od kilkunastu lat można spotkać jego
rodzinę na większych z naszych jarmarków. Trzy lata temu dostał ten teren „na
własność”, czyli po prostu sam przyjeżdża. Najczęściej rozkłada swoje
stanowisko obok naszego, do naszych straganów przychodzi Josh… W wolnych
chwilach Ev, Josh i Sean przekomarzają się, a mi dają jakiś magiczny przedmiot
z zasobów młodego kupca. Wszystkim pasuje taki układ – oni mają spokój, ja
zajęcie. Najczęściej Sean daje mi księgę ze magicznymi gatunkami. Samo
oglądanie ilustracji sprawia wielką frajdę, a są jeszcze opisy. Trudno się na
nich skupić przez ilustracje. No kto widział fenixa który lata na papierze,
spala się i odradza. To tylko jeden z wielu przykładów. Są tam też driady
puszczające oko, czy smoki ziejące ogniem.
Do smoków, czy też stworzeń spokrewnionych ze smokami są krótkie opisy.
Nic dziwnego – nie dość że rzadkie, to jeszcze mało kto uchodzi z życiem po
spotkaniu z nimi.
Widzę mój dom. Jest trochę w głębi
miasta. Nic w tym dziwnego – jest tu wiele rodzajów pracy, my akurat zajmujemy
się handlem i rzemiosłami. Nasz dom jest
duży, ale nic w tym dziwnego – dziesięcioro ludzi musi się gdzieś pomieścić. Na
szczęście pieniędzy jakoś nam wystarcza. Może to nic dziwnego, bo przecież
wszyscy pracujemy. No , oprócz rocznego
Patricka, trzyletniej Clare i naszej matki, która się nimi zajmuje. Jeszcze pięcioletnia Sheila, która nam
pomaga, ale co najwyżej w połowie. Wychodzi nam sześć i pół osoby, utrzymujące
dziesięć osób. Da się przeżyć, nawet z podatkami. Za rok Evanlyn się prawdopodobnie wyprowadzi,
a my dostaniemy kolejną sierotę. Albo i nie. Wszystko zależy od tego, czy
planują bitwę. Wtedy zamiast jednego wozu, przyjedzie kilka. Chyba się cieszę,
że byłam za mała by pamiętać podróż, a od Evanlyn nie udało mi się niczego
dowiedzieć.
Nie mam już czasu na rozmyślenia.
Wchodzę do domu. Osiem oczu zwraca się w naszą stronę. Martin jeszcze nie
wrócił. Jeremi i Alice robią już
stragan. Dave przygląda im się, starając się wykręcić od pracy. Musimy go
zabrać na Jarmark. Wiele z nas ma doświadczenie w handlu, ale nie talent. Z nim
jest dokładnie na odwrót. Sheila robi jakiś łańcuch. Po co nam kolorowy łańcuch
do straganu? Nie uświadamiam jej o moim zdaniu. Może to okaże się jednak dobry
pomysł? Poza tym – nie mam czasu. Muszę zrobić napary i dokończyć garnki.
Przydałoby się też więcej farbek. Ev pośpiesznie się wita i wychodzi do
ogródka. Musi przygotować mięso. Głodni turyści – to jest jej cel.
Prawdopodobnie będzie też paru podróżników. Muszą uzupełnić zapasy.
Idę do pokoju mojego i Evanlyn. My
i Martin jesteśmy najstarsi, mimo sześciu lat różnicy. Jesteśmy z pierwszego
przyjazdu. Ev miała sześć lat i duże szczęście szczęście - siedmioletnie
sieroty już nie przyjechały. Tak więc
podsumowując: Evanlyn ma osiemnaście lat, Martin szesnaście, a ja dwanaście.
Cały dzień mija mi na dobieraniu
ziół, robieniu farbek i dokańczaniu mis, wazonów oraz kubków. Po jakimś czasie
Ev wraca. Umyła już ręce, bo nie są brudne od krwi.
- Skończyłaś? – pytam.
- Nie, Mart wrócił a zobowiązał
mi się pomóc.
- Nie ma to jak wcisnąć bratu
robotę. Ale siostrze też nieźle. Masz, pomóż mi z naparami. - rzucam jej woreczek ziół. Jak się wie jak to zrobić, nie da się tego zepsuć. Jest za łatwo.
Tak więc przez resztę dnia się mordujemy z naparami i misami. Zmęczone padamy spać. A to jutro ma być męczący dzień.
___
Jeśli za długie - przepraszam nie umiałam skrócić i zachować sens.
Tak więc przez resztę dnia się mordujemy z naparami i misami. Zmęczone padamy spać. A to jutro ma być męczący dzień.
___
Jeśli za długie - przepraszam nie umiałam skrócić i zachować sens.
Bardzo fajne :3
OdpowiedzUsuńA może wpadniesz do mnie i przy okazji, powiedz, jak się robi te "Interesujące" "Nudne" i "Bez sensu" ? :D
http://marzeniauzalezniaja.blogspot.com/